Czar Starej Fotografii/Recenzje

  • Gazeta Wyborcza Lublin - Album zamojski. Wędrówka ludzi i fotografii
    "Czar starej fotografii. Z albumów rodzin z Zamojszczyzny" Adama Gąsianowskiego i Roberta Horbaczewskiego - to książka, która powstawała kilka lat. Świetny album z kontekstem, że skazani jesteśmy na wędrowanie po świecie.

    Album miał swą genezę w rubryce "Czar dawnych fotografii" w zamojskiej "Kronice Tygodnia". Adam Gąsianowski, fotografik i kolekcjoner, właściciel galerii Starej Fotografii w Zamościu stał się mimowolnie również zbieraczem historii związanych z fotografiami, jakie gromadził, a te z kolei opisywał Robert Horbaczewski, dziennikarz "Kroniki". I tak coraz to nowi ludzie, mieszkańcy Zamościa i okolic zgłaszali się ze swoimi fotografiami - i opowieściami.

    Pogoda atelier nie szkodzi

    Nie jest to jednak zwykły album, bo wprowadza on także w historię fotografii w ogóle oraz w historię fotografii na Zamojszczyźnie w szczególności. To historia niezwykła, bo najstarsze zachowane fotograficzne widoki Zamościa wykonał w 1877 roku przybyły z Warszawy Kazimierz Strzelecki, który w 1879 roku otworzył pierwszy w Zamościu zakład fotograficzny, ale w 1885 roku został zesłany na Syberię po procesie o to, że podpalił swój dom w celu uzyskania odszkodowania. Zakład odkupiła żona byłego burmistrza z Tomaszowa Bronisława Ułasewiczowa - i to atelier "Fotografii Artystycznej" stało przy Rynku Wielkim 11 aż do II wojny światowej. W albumie znajdziemy precyzyjną listę fotografików i ich zakładów - a ich historia kończy się już u progu XXI wieku.

    Po tym wstępie zobaczymy, jak wyglądają pochodzące z przełomu wieków XIX i XX carte de visite, czyli zdjęcia wizytowe oraz cabinet phograph - czyli gabinetowe, z delikatnymi ramkami i pięknymi znakami graficznymi ich właścicieli, którzy podkreślali, że zakład jest "nagrodzony listem pochwalnym", "klisze przechowuje się celem dalszych zamówień", a "niepogoda nie robi różnicy w zdjęciach". Tak, fotografowie zamojscy nie byli gorsi od warszawskich czy lwowskich, bo i tak każdy musiał być mistrzem, gdyż praktykowanie zawodu wymagało pełnego znawstwa procesu powstawania zdjęć.

    Jest też na wstępie tej okazałej publikacji zachęta, aby pamiętać jak ważne są albumy rodzinne - a nie katalogi w komputerze, w których gromadzi się tysiące nigdy nie przeglądanych zdjęć. Ta pochwała albumów rodzinnych wsparta jest przykładem, że z czasem stają się one kanwą doprawdy wspaniałych opowieści, co więcej - są kapsułą pamięci, która aktywuje wspomnienia, do których dostępu miałaby rzekomo bronić skleroza, porusza emocje, fascynuje i zmusza do refleksji nad życiem i przemijaniem.

    Fotograficzny kosmos

    Jak pisze we wstępie Adam Gąsianowki, jednak przede wszystkim "album ten jest wędrówką po Zamojszczyźnie. I to w czasach, gdy fotografia - nie tylko w Polsce, ale i na świecie - była w powijakach. A ponieważ ludzie mają naturę wędrowców i obieżyświatów, również i zdjęcia z tego albumu wędrowały po świecie, by w końcu znaleźć się w tych okolicach i trafić do mnie". Zdjęcia podzielono na tematyczne grupy: dzieci, w szkole, chłopcy malowani, piękne panie i przystojni panowie, praca, rodzina, śluby, grajkowie i orkiestry, klimaty dawnych miejscowości.

    A za tematami idą historie. O Koli, wiejskim powsinodze pochodzącym z Suszowa koło Mircza, który odwiedzał targi w Tyszowcach, Łaszczowie, Komarowie - i układał na poczekaniu wierszyki. O fotografii ze szkoły powszechnej z Mołodiatyczach, o której Katarzyna Wańczyk, rocznik 1916, opowiada, że jest prawdopodobnie jedyną żyjącą osoba z tego zdjęcia i rozpoznaje nawet swe żydowskie koleżanki. Są rodziny nauczycieli, wojskowych, muzyków i strażaków. Są dzieci na krzesłach i na kocykach, w wózkach i przy wózkach, w komunijnych ubrankach i ludowych strojach, z rowerkiem albo kwiatkiem. Zaskakuje, że na najwięcej przed obiektywem aparatu studyjnego pozwalali sobie... żołnierze. Fotografowali się nie tylko z szabelką, ale często i z... flaszką, robiąc niekiedy komiczne miny.

    Ze zdjęć patrzą powstańcy, więźniowie łagrów, ofiary wojen, ułani - szeregowcy i oficerowie. Jest i marszałek Józef Piłsudski, który w Zamościu był cztery razy, w tym raz z atamanem ukraińskim Semenem Petlurą, z którym zresztą gościł w Domu Centralnym przy obecnej ulicy Żeromskiego. Z kolei na przykład Leon Kiecan, ułan 19. Pułku Ułanów Wołyńskich, miał przed wojna na Rynku Wielkim salon meblowy i warsztat, a żonie zbudował... drewnianą pralkę. Produkował też m.in. konfesjonały.

    Ktoś zachował zdjęcia kobiety na tle panoramy Krzemieńca, ktoś - Żyda rzeźnika drobiu z Dubienki. A Elżbieta Węglińska ze wsi Harasiuki przekazała szklane płyty - fotografie, które u nich, czyli pod podłogą domu, w którym wynajmował mieszkanie, ukrył nauczyciel Józef Jaśkiewicz. Z powodu zaskakujących wędrówek ludzi do albumu trafiła też fotografia parowozu na stacji w Taszkiencie. A album nazwany "zielonym", fotograficzny zapis historii rodu Łękawskich i Hudeczków? - ileż w nim miłości i tragedii. Każda strona otwiera przed nami swój wszechświat, odrębne losy - którym fotografie są jedynie skromnym, ale często jedynym symbolem i znakiem istnienia.

    Fotografie, tylko okruchy przeszłości

    Takie cenne albumy jak ten zamojski mają zaskakujący kontekst, bo niezależnie jakiego miasta czy regionu dotyczą, są również świadectwami przemian także dramatycznych i tragicznych, które zmieniły oblicze Polski pod wieloma zasadniczymi względami, w wymiarze ekonomicznym, społecznym, klasowym i narodowościowym. Jakże mało pozostało fotografii mieszkańców pałaców, dworów i dworków, folwarków lub nieruchomości spółdzielczych. Gdzie są fotografie zanikającej klasy potomków bogatych mieszczan i szlachciców, gdzie zdjęcia dawnych ziemian, rezydentów majątków i właścicieli różnych zakładów produkcyjnych? Czyżby nie robili sobie fotografii? Albo czy - co wątpliwe - ich zdjęcia znajdują się już w muzeach? Posiadanie takich fotografii w czasie wojny, a potem terroru stalinowskiego groziło śmiertelnym niebezpieczeństwem tym, którzy i tak wszystko tracili i zostali zdegradowani.

    Jak się ocenia, w czasach komunizmu zniszczono w Polsce 19 tysięcy pałaców, dworów i lamusów. Na terenie Lubelszczyzny znajdowało się 284 dworków drewnianych, 147 z nich zniszczono już w czasie obu wojen światowych.

    Nikt przecież nie wątpi, że robili sobie zdjęcia i bogaci Żydzi. W 1921 roku było w Zamościu ponad 40 procent mieszkańców mojżeszowego wyznania. Żydów nie ma na Zamojszczyźnie - nie ma i ich fotografii, bo skąd? A jednak w albumie jest ich kilka. I skąd miałyby być fotografie Ukraińców, skoro Polska - chwaląca się dziedzictwem wielokulturowości czasów Jagiellonów - stała się de facto krajem mononarodowym i monoreligijnym.

    Rzecz jasna, nie było celem tego albumu oddanie poprzez fotografie historii Zamojszczyzny i należy cieszyć się, że z tylu zawieruch XX wieku jednak tak wiele zdjęć ocalało. Przeszłość przywołujemy z okruchów wspomnień.

    Grzgorz Józefczuk "Gazeta Wyborcza Lublin" 25 sierpień 2010 r.