-
Panie Robercie, nie mogę się oderwać od pańskiej najnowszej książki pt. "W pańskim sadzie" (chociaż może tytuł -jako nieformalna - ale jednak nazwa własna) powinnam napisać dużymi literami. Uważam książkę za najlepszą i najciekawszą w całym cyklu. Dobrze by było pociągnąć historię Tyszowiec także poza rok 1939. Ciekawe zapewne okazałyby się lata następne, także lata 50-te, jeśli dysponuje Pan jeszcze materiałem wspomnieniowym pokolenia moich Rodziców, z którego żyje jeszcze tylko Pani Taranowiczowa. Moje pokolenie - powojennego wyżu demograficznego, czyli urodzonych w latach pięćdziesiątych, także już powoli wykrusza się, bo to 70-latkowie i 60-latkowie, absolwenci liceum, stojącego na bardzo wysokim poziomie nauczania przez długi czas.
Gratuluję Panu konsekwencji i talentu. Jestem wdzięczna za przypomnienie dawnych czasów i pewnej świetności Tyszowiec, mimo legendarnego błota.
Z podziwem i pozdrowieniamiHalina Gaj-Godyńska, Lublin
Ta książka to swoista podróż w czasie. Cudownie oddaje klimat tamtych lat.
Dzień powszedni, święta, zabawy karnawałowe, pogrzeby. Targ, sklepiki, kramy, no i zapachy - przeplatające się te piękne, korzenne i te niekoniecznie piękne ("Tyszowieckie smaki!"). Bardzo sugestywny opis uroczystości pogrzebowych Józefa Piłsudskiego. Styl łączący fakty przeplatane z opowieściami mieszkańców, co bardzo lubię. I do tego piękne zdjęcia. Szkoda, że nikt nie opisał w taki sposób mojego rodzinnego Tomaszowa.Elżbieta A. Szczypta Tomaszów Lubelski
Przeczytana, nawet dwa razy.
Cudowna, ciepła książka, napisana tak,że przeniosłam się w czasie i byłam wśród tamtych ludzi, widziałam tyszowieckie błoto, byłam na odpuście, niemal kręciłam się na karuzeli. Świetna opowieść o rodzie Głogowskich. I zdjęcia, które dopełniają całości i przybliżyły mi, jakmoja rodzina żyła, jak wyglądał ich ówczesny świat. Serdecznie dziękuję,wierzę, że nie jest to ostatnia książka.
Beata Krygier-Rybarczyk, Warszawa
Nie rozczarowałem się Robertem. Jak zwykle pióro lekkie, łatwe i przyjemne. Książka jest oczywistą kontynuacją (uzupełnieniem) wcześniejszych wydań autora. Jako rodowity szwed szukałem punktów odniesień do współczesności (co wydaje się oczywiste) i trochę znalazłem, czy to w architekturze czy też w osobach (m.in. w relacjach mojej babci Marcelki). Pięknie to Robert spiął i uwiecznił. Ku potomności.Książka jest obowiązkową lekturą nie tylko dla każdego mieszkańca Tyszowiec (aktualnego lub z pochodzenia) ale i dla zawołoki.Bo tożsamość to korzenie. A je powinno się znać...
Paweł Kościołko, Tyszowce
Książkę czyta się jednym tchem, u nas ustawiła się kolejka. Bardzo pięknie opisuje Pan bale, zabawy i przygotowania do nich. Mieszkańcy Tyszowiec pięknie się bawili, panowie byli bardzo szarmanccy wobec pań. Organizatorzy byli świetnymi wodzirejami a panie starały się pięknie wyglądać, co widać na załączonych fotografiach.KsiążkiPana Roberta, to dla mnie nieocenione źródło wiedzy o Tyszowcach i ich mieszkańcach. Z radością witam każdą kolejną i nie mogę się doczekać następnej. Ten sentyment zaszczepiony przez mojego tatę, który z Tyszowiec pochodzi udzielił się także mojemu mężowi. Polecamy wszystkim książki Pana Roberta i czekamy na kolejne.
Ewa Stelmach, Oświęcim
Panie Robercie książka jest super. Pokazał Pan świat, którego już nie ma i dzięki temu inaczej można spojrzeć na teraźniejszość. Dziękuję!Andrzej Dubiel, Tomaszów Lubelski
Po prostu ładna. Ale też smaczna i wprawiająca w zaciekawienie od pierwszej opowieści. I brniesz, przemierzając kolejne zaułki tętniącego życiem miasteczka. Miejscami zaśmiewasz się szczerze i zadziwiasz, że uch!
Same nagłówki nęcą:
"Jańciu, a polej ordynackie"
"Na schadzce i po roberku"
"Piguły magistra Przyborowskiego"
"Falsyfikaty w żłobie u Kleksa"
czy...
"Gdy nieboszczyk ucieka z cmentarza"
Ciekawe nawet dla tych, co nie z Tyszowiec. Bo tu rozsiadł się barwny obraz charakterów, zawodów, smaków, zapachów (i zaduchów, a jakże), ale i sporów, zapiekłości i kochania. Obraz międzywojnia.
Jest o tym jak się lud modlił i tańcował, jak się procesował i jak fałszował dokumenty.
Jest o targach końskich z całym rytuałem. I o wyszynkach żydowskich z całym ich kolorytem i sprytnym "radzeniem sobie" z zakazem handlu w niedzielę.
Jest i o bodakach rzucanych pannom we włosy, i o kopceniu skrętów przy plotkach, i o obiadkach przy pokerze i roberku.
Jest wreszcie o kochaniu, a jakże... życie. Także o tym potajemnym i nie odwzajemnionym. Ale i o owocach tegoż miłowania nie tylko w sadzie.
Jest i o spragnionych uciech i o "pokoiku na godzinkę na pięterku".
Jest o niezwykłej piekarni Turka ze słodkimi chlebkami - pośród sklepików polskich i straganów żydowskich.
A gdzie te czasy, gdy kufel piwa zwierzynieckiego czy jatutowskiego kosztował 15 groszy, a nawet w promocji 10 groszy.
I takich śledzi: dorodnych, tłustych nie ma.
W tym tyglu nade wszystko ceniono patriotyzm: czerstwy, nieudawany, swojski.
Robert Horbaczewski kawał dobrej roboty.Gdzieś w niebie te tyszowieckie przyjmą Cię z honorami i ugoszczą spirytusem na miodzie o mocy takiej, że aż "sapagi gariejut". A do tego tłusty śledź z beczki wyciągną. Choć niektóre pewnie Cię oskubią???? Ale dasz sobie radę, bo to kawał dokumentu i życia.
Polecam każdemu książkę "W pańskim sadzie". Bo to o niej wszystko.
Jadwiga Hereta, Zamość
Chociaż nie pamiętam już Stelmaszczukow, Zarębskich, Lesiuków ale idę za nimi po tych błotnych ulicach aż mi dech zapiera, dokładnie, tak czytam że muszę książkę odłożyć po kilku stronach i uspokoić się, czasem zajmie mi nawet dzień lub 2, tyle wspomnień, dla mnie to nie jest opis Tyszowiec, to wędrówka po tych znanych zakątkach, i dzięki panu jeszcze skarbiec ciekawostek do tego.Ksiazka jest tak napisana że słowa są jak kroki, a to wielki talent tak pisać żeby słowa niosły, tak tylko czytalam Cichy Don Szolochowa. Dziękuję za moje wrażenia, wracać będę do Pańskiego Sądu, do Cienia Kopuł jeszcze nie raz.
Kristyna Cisak, USA
Drogi Autorze książki,
obiecałam recenzję więc staram się wywiązać z obietnicy...
Przedewszystkim nie dało się szybciej! Proszę mi wybaczyć....nie chodzi o szybkość czytania oczywiście...raczej o sposób...takie książki czyta siępowolutku, z rozmysłem...przywołując w myślach obrazy i zapachy, czasemjakieś głosy czy twarze z własnego dzieciństwa...jakieś zdanie, ba! nawet słowo wywołuje lawinę wspomnień i wtedy....cóż! czas płynie...to tak, jak (proszę wybaczyć zbyt śmiałe porównanie) z piciem alkoholu....można i owszem, siąść i całą butelkę po prostu wypić....nie pamiętając nazajutrz niewiele oprócz początku.....są też książki, z którymi nie można obejść się inaczej jak z wybitnym trunkiem, jak dajmyna to... nalewkę dereniową... pije się powolutku, w naparsteczku, ale co wieczór odnajdując coraz to nowe nuty i aromaty....
Książka "W Pańskim Sadzie" kontynuuje klimat poprzednich i jak poprzednie trafia wprost do serca. Urzeka też czar dawnej fotografii...niby nie tak dawno, a zupełnie inaczej to wszystko teraz wygląda...
Kinga Łuczka, Łaszczówka
Mogę powiedzieć że książka na wysokim poziomie. Pięknemalownicze opisy. Początek trochę przypomina mi opis Serbinowa z Nocy i Dni. Mam na myśli wszech obecne błoto i ilość społeczności Żydowskiej. Dzięki Panu dane mi jest dowiedzieć się w jakich warunkach wychowała się moja babcia i dlaczego wyjechała za chlebem. Wiele z tych opowieści znam, ale to już bardziej lata powojenne.
Warto przeczytać książki p.Roberta . Ja osobiście mam wszystkie i z przyjemnością czytałam.
Joanna Grabska, Tyszowce
Niezwykła podróż w moje ulubione "międzywojnie".
Małgorzata Majewska, Marysin
Książka super już przeczytam polecam wszystkim brawo Robert.
Ewa Kazior, Wojciechówka