-
Julian Węgrzynowicz był oficerem, lotnikiem, więźniem obozu Stutthof, a przede wszystkim lekarzem. Doktorem, który uratował w obozie od śmierci wielu ludzi. Był twórcą szpitala w Lęborku. Człowiekiem doświadczonym przez życie.
Węgrzynowicze to stary ród osiadły w Tyszowcach. Dziadek Juliana - Jan (ur. 1849, syn Szymona) był zesłańcem politycznym na Syberię. W 1906 roku został skazany na zsyłkę do Woroneża. Wrócił do Tyszowiec po 6 latach. Cieszył się poważaniem mieszkańców. Kiedy zmarł w 1936 roku pochowano go z wielkimi honorami na miejscowym cmentarzu. Jego najstarszy syn Stanisław (ur. 1871 roku) z zawodu był murarzem.- Przed pierwszą wojną światową dziadek dwa razy wyjechał do Ameryki. Dorobił się tam i kupił młyn w Horoszczycach. Potem zainwestował pieniądze w cegielnię w Tyszowcach, uruchomił piekarnię - opowiada Joanna Chabiera z Warszawy.
Stanisław Węgrzynowicz ożeniony z Katarzyną z Samograjów miał piątkę dzieci: Salomeę (ur. 1898, wyszła za mąż za Jana Zarębskiego), Juliana (ur. 1902 r.), Jadwigę (ur. 1911, po mężu Starek), Hipolita (ur. 1907 r., późniejszego nauczyciela) i Janinę (ur. 1913, po mężu Górak).
- Pamiętam, że kiedy wujek Julek przyjeżdżał do Tyszowiec, to w domu było wielkie przyjęcie i wydarzenie - wspomina pani Joanna, córka Janiny.
- Wujek Julian był wielkim człowiekiem, z życiorysem na scenariusz filmowy - mówi Stanisław Węgrzynowicz, syn Hipolita.
Z gimnazjum na frontJulian był najstarszym synem Stanisława. Kiedy miał 14 lat wyjechał do Zamościa, aby kontynuować naukę w gimnazjum realnym w Zamościu. Gdy w 1920 roku Sowieci podchodzili pod Zamość, zgłosił się na ochotnika. Poszedł na front.
- Z opowieści dziadka wiem, że ochotnicy dostawiali dwa rodzaje hełmów: pruski z czubem i francuski wyglądający bardziej na kaszkiet. Dziadek dostał pruski. Na froncie został ranny odłamkiem bomby lotniczej. Mówił, że przeżył tylko dzięki temu, że miał ten pruski porządny hełm - opowiada zasłyszaną od dziadka historię Jacek Dudziak, wnuk Juliana.
Po zakończeniu wojny Julian wrócił, aby kontynuować edukację. W 1922 roku w Liceum im. Jana Zamoyskiego w Zamościu zdał maturę. Wstąpił do wojska, a potem skończył studia medyczne na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie 9 lipca 1929 roku otrzymał tytuł doktora medycyny ogólnej oraz stopień podporucznika ze starszeństwem od 1 maja 1929 roku. Został oficerem zawodowym korpusu sanitarnego.
- Dziadek nie chciał wiązać się z wojskiem, ale tylko wojsko stwarzało mu możliwość opłacenia i skończenia studiów medycznych - mówi Jacek Dudziak.
W wojsku doktor Julian dość szybko awansował. W styczniu 1931 roku Julijan (bo tak wtedy pisało się jego imię) awansował na stopień porucznika, a trzy lata później - 1 października 1934 roku na kapitana korpusu sanitarnego. Był już wtedy żonaty. Helenę Borowską, herbu Jastrzębiec z Warszawy, poznał prawdopodobnie podczas studiów w Warszawie. W 1930 roku w kościele pw. Świętego Krzyża w Warszawie odbył się ich ślub.
- Ojciec babci był inżynierem chemikiem. Pracował w Zagłębiu Donieckim. Przed rewolucją w Rosji rodzina wróciła do Polski i osiedliła się w Warszawie. Brat mamy Edward następnie przeniósł się do Żyrardowa, gdzie pełnił funkcję nadzorcy budowlanego - opowiada Jacek Dudziak.
Więcej innych historii przeczytasz w książce Z albumów Rodzin Zamojszczyny
Doktor lotnik z Ligi
Doktor Węgrzynowicz jako lekarz wojskowy otrzymał przydział do 5 Pułku Lotniczego w Lidze (dzisiejsza Białoruś).
- Tam w Lidze w 1932 roku urodziła się moja mama Elżbieta, a w 1936 roku jej brat Wojciech, późniejszy pracownik naukowy Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni - opowiada pan Jacek.
W Lidzie pewnego razu Juliana odwiedził młodszy brat Hipolit.
- Ojciec opowiadał, że kiedy przyjechał do wujka Juliana, ten wsadził go w samolot bez osłoniętej kabiny. Taki był ponoć zwyczaj dla tych, którzy pierwszy raz latali samolotem. A potem, zgodnie z tradycją lotniczą, po wylądowaniu wszyscy ojca klepali po tyłku, aby sprawdzić czy nie narobił w spodnie - opowiada Stanisław Węgrzynowicz.
Z pobytem Juliana w Lidze wiąże się też inna anegdota. Na jeden z balów dla oficerów Julian zaprosił swoją teściową Mariannę Borowską. Była to piękna, dystyngowana kobieta (swoją córkę urodziła w wieku ok. 16 lat). W rodzinie nazywano ją zdrobniale "Manusia". Kapitan Węgrzynowicz dla żartów przedstawił ją jednemu z oficerów, jako starszą, niezamężną siostrę swojej żony. I pan oficer, doświadczony żołnierz frontowy stanu wolnego, zgiął parol na "pannę Maniusię".
Na balu w Lidzie. Julian w pierwszy od lewej w drugim rzędzie od dołu. Obok niego po na prawo żona Helena, na lewo teściowa Marianna.
Następnego dnia rano po balu oficer zameldował się w willi, którą zajmował kapitan Węgrzynowicz. Z bukietem w ręku dla "panny Maniusi" i z nadzieją w sercu na rychłe oświadczyny. Drzwi otworzyła służąca. Pan oficer poprosił, aby zaanonsować go u siostry żony pana kapitana, "panny Maniusi". Jakież musiał zrobić wielkie oczy, kiedy usłyszał od służącej, że "panna Manusia" to nie żadna panna, i że nie Maniusia...
Więcej w publikacji:
Zobacz także inne opowieści o ludziach z Tyszowiec: