2011-10-09
  Rok 1987 - Z rurami do Jana Pawła II

  • W 1987 roku papież Jan Paweł II podczas III pielgrzymki do ojczyzny odwiedził Lublin. Na spotkanie z nim pojechała delegacja mieszkańców Tyszowiec. Wzięli ze sobą ogromne woskowe świece.


    Rok 2007. Poczta Główna w Lublinie. Wystawa fotografii poświęconych wizycie papieża. Zdjęcia zrobione przez profesjonalnych fotografów i przez amatorów. Wśród zdjęć ogromna, panoramiczna fotografia. Na niej widać tłum ludzi, sektory wiernych. Jeśli ktoś wtedy, 9 czerwca 1987 r. był na mszy świętej na Czubach (wówczas nowa dzielnica Lublina) ma szansę odnaleźć się na fotografii.
    Ogromne zdjęcie budzi zaciekawienie. Jedna z oglądających je pań mówi półgłosem do drugiej:
    - Lucynko, nie przypominam sobie, aby tam, gdzie staliśmy, były takie słupy.
    - Rzeczywiście, alejka z latarniami była trochę dalej, my bardziej na wschód - odpowiada druga kobieta.
    - To nie słupy, proszę pań. To takie woskowe świece z Tyszowiec - wtrącam się do rozmowy.
    - Co pan opowiadasz! Jakie świece? - z politowaniem patrzy na mnie starsza pani.

    Defiladowo z ceremoniałem


    - Wtedy też nie wiedzieli, co niesiemy. To był taki czas, że chcieliśmy pokazać te nasze Tyszowce i świece tyszowieckie - wspomina Kazimierz Radomski z Tyszowiec.
    Nie można już dociec, kto wtedy, 23 lata temu wpadł na pomysł, aby zawieźć papieżowi ogromne woskowe świece. W każdym razie pomysł podchwycono. Ówczesny ks. proboszcz Michał Kot rozpoczął załatwianie różnych przepustek i pozwoleń na wjazd do Lublina i wejście ze świecami na miejsce uroczystości.
    Trzeba było rozwiązać też problemy techniczne. Choćby takie, jak około 5-metrowe świece bezpiecznie przetransportować do Lublina. Kazimierz Radomski zaoferował swojego ciężarowego jelcza. Bolesław Dudziński z Zamłynia zrobił skrzynie. W nie zapakowano olbrzymki.
    Tyszowianie postanowili, że tradycji musi stać się zadość i dlatego wezmą cztery świece. Każda z konopnym knotem, grubym jak palec. Każda wylana z ponad 40 kilogramów pachnącego miodem wosku. Wszystkie udekorowane biało-czerwoną wstążką.
    - Mieliśmy przepustki, pozwolono nam wjechać do miasta, bo inne samochody zatrzymywano już na rogatkach. Przenocowaliśmy w parafii przy cukrowni, na ul. Krochmalnej. Po śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Każdy wystrojony w garnitur, w białych rękawiczkach, z biało-czerwoną szarfą na garniturze - wspomina Janusz Dudziński, wówczas najmłodszy spośród członków delegacji.
    - Szliśmy z całym ceremoniałem. Defiladowo. Dwie świece z przodu, dwie z tyłu - wspomina Lech Sikorski.
    Do przejścia mieli ponad 2 kilometry. Każdą ze świec opiekowało się trzech mężczyzn. Lech Sikorski, Bolesław Tybulczuk i Jan Jurkiewicz nieśli na zmianę jedną. Jerzy Kraś, Mieczysław Żukowski, Janusz Dudziński - drugą. Ryszard Cisak, Roman Jaremczuk i Mieczysław Jaremczuk trzecią. Mieczysław Maliszewski, Kazimierz Radomski i ktoś trzeci, którego nazwiska uczestnicy nie pamiętają - czwartą. Po co tylu do jednej świecy?
    Jerzy Kraś wyjaśnia, że sztuką jest utrzymać taką wielką świecę w pionie, a co dopiero z nią maszerować.
    - Świecę chwyta się prawą ręką, lewą podtrzymuje. Trzeba twardo stanąć na ziemi, lekko się pochylić, do góry poderwać i od razu na pasek od spodni zarzucić. Potem prawą ręką trzyma się świecę od spodu, a lewą przytrzymuje na wysokości głowy - instruuje Jerzy Kraś.
    Wspomina, że kiedy świecowy pochód szedł ulicami Lublina, wzbudzał sensację. Co jakiś czas słyszeli pytania, po co niosą te drągi? Na co im te żerdzie? O co chodzi z tymi „badylami"? Dlaczego tak paradnie i z honorem je niosą? Kiedy jedna z kobiet krzyknęła do nich ze złością: „Gdzie się pchacie z tymi rurami!", z trudem opanowali się, by nie powiedzieć jej czegoś niestosownego.
    - Mieliśmy z tymi świecami stać blisko ołtarza. Razem z pocztami sztandarowymi, ale jakoś nie dograno sprawy i służba kościelna nas nie wpuściła - mówi Janusz Dudziński.
    - I ostatecznie staliśmy na uboczu. Jakieś kilkaset metrów od ołtarza. Kto miał lornetkę, mógł coś jeszcze zobaczyć - mówi Bolesław Tybulczuk.


    Ponad tłumem


    Msza święta kongresowa, połączona z udzieleniem święceń kapłańskich 46 diakonom rozpoczęła się po południu. Uczestniczyło w niej według szacunków kościelnych około milion wiernych z diecezji lubelskiej, siedleckiej, sandomiersko-radomskiej i przemyskiej. Świece górowały nad tłumem i stały się punktem zbornym dla tyszowian.
    - Ludzie zaczęli się do nas schodzić. Przyszła pani profesor Jadwiga Ośka, która kiedyś uczyła w liceum. Poprosiła czy może uskubać sobie na pamiątkę trochę wosku ze świecy - wspomina Janusz Dudziński.
    - Przychodzili, płakali i wąchali czy miodem pachnie - przypomina sobie Bolesław Tybulczuk.
    Na koniec eucharystii, nad Lublinem rozpętała się burza.
    - To było oberwanie chmury. Każdy uciekał gdzie mógł, no i jedna świeca nam się złamała - wspomina Lech Sikorski.
    - Mieliśmy szczęście. Kiedy dosz-liśmy do ulicy, przyjeżdżał papa mobile. Z bliska zobaczyłem papieża - wspomina Janusz Dudziński.
    Na Bolesławie Tybulczuku wrażenie zrobiła reakcja wiernych w momencie przejazdu papieskiej świty.
    - Ludzie jak na zawołane wyciągnęli transparenty: „Witamy Cię Ojcze Święty". Było sporo napisów „Solidarność"'. Ulice były naszpikowane ubekami. Było widać, po co kto przyszedł na mszę. Nas się nie czepiali - wspomina Bolesław Tybulczuk.
    Tamtych świec, które wówczas, 9 czerwca 1987 r. niesiono na spotkanie z papieżem, już nie ma. Zostały połamane i wykorzystane do odlania nowych. W środku jednej z nich znajduje się niewielka, owinięta w folię karteczka, na której napisali: „..wylane, kiedy papieżem był Polak Jan Paweł II..."


    © Robert Horbaczewski