2011-10-06
  Rok 1968 - Wichrzycielka z Zamościa

  • - Nie jestem wrogiem Polski. Ta kartka to młodzieńczy wygłup, zwykły prima aprilisowy żart - zanosząc się płaczem przekonywała sąd niespełna dwudziestoletnia Elżbieta Sęk. - To szczególnie niebezpieczne przestępstwo godzi w podstawy naszego ustroju - grzmiał sędzia Marek Maciąg z Sądu Powiatowego w Zamościu skazując ją na półtora roku więzienia.

    Marzec 1968 rok. W ośrodkach uniwersyteckich dochodzi do wystąpień studenckich w obronie wolności słowa, brutalnie pacyfikowanych przez służbę bezpieczeństwa. Elżbieta Sęk, roztrzepana blondynka z pięknymi długimi warkoczami miała niespełna 20 lat, skończony ogólniak i cztery miesiące nieudanych studiów na wydziale geodezji i kartografii Politechniki Warszawskiej. W lipcu chciała zdawać na chemię, na lubelski Uniwersytet Marii-Curie Skłodowskiej. Od kilku tygodni pracowała tymczasem jako stażystka w zamojskim Rejonie Eksploatacji Dróg Publicznych. Tam przez Krysię - koleżankę ze szkolnej ławy - poznała Cezarego, świeżo upieczonego magistra filozofii, wykładowcę w miejscowym studium nauczycielskim.

    - Czarek podkochiwał się w Kryśce. Ciągle przychodził do nas, przynosił kwiaty i namawiał ją na randkę. Był nudny, namolny i małomówny. My z kolei ciekawe życia, hałaśliwe, wyluzowane, ot taka bananowa młodzież. Fascynowało w nas w nim jedynie to, że był studentem profesora Baumana - obrazuje Elżbieta Sęk.
    W połowie marca spotkali się we trójkę restauracji „Ratuszowej", pod schodami zamojskiego ratusza. Tam spotykała się większość młodzieży
    - Początkowo rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. W pewnym momencie dyskusja zeszła na tematy polityczne, na sprawę zdjęcia „Dziadów" ze sceny Teatru Narodowego i późniejszego zachowania studentów. Żyliśmy tymi wydarzeniami. Cezary, choć w wielu wypadkach przyznał nam rację zachowywał się jednak tak, jakby się bał. Uciszał nas, oglądał się czy ktoś nie podsłuchuje, starał się zmienić temat. Wyśmiałyśmy go - przypomina sobie Sęk
    - Zorientowałam się, że Krysia i Ela są dziewczynami reagującymi emocjonalnie a nie racjonalnie. Starałem się ich uspokoić. Powiedziałem: „kawiarnia nie jest miejscem na omawianie tematów politycznych". Poszedłem tam tylko po to aby spotkać się z Krysią w której byłem zakochany- tłumaczył potem śledczym Cezary

     


    Sercem z Tobą „wichrzyciele"


    Pierwszego kwietnia 1968 roku Ela postanowiła Cezaremu zrobić kawał.
    Z oficjalnego przemówienia Gomułki, drukowanego w „Trybunie Ludu" wypisała kilka jego charakterystycznych sformułowań. Dodała parę haseł wciąż powtarzanych w mediach oraz wymyśloną przez siebie rymowankę: „ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie co, co to będzie, dobrze będzie, dobrze będzie! Wiemy, że wszyscy myślą tak jak Ty, więc trzymajmy się w kupie a Gomułkę miejmy w dupie". Ten zlepek luźnych haseł zakończyła słowami: "Nie daj się. Całym sercem z Tobą „wichrzyciele". Do kartki, obok adresu przykleiła wycięty ze „Sztandaru Ludu" wyraz „WICHRZYCIEL" i wieczorem wrzuciła ją do znajdującej się obok bloku skrzynki.
    Zgrzebna, karta pocztowa z roztańczoną dziewczyną w stroju ludowym i doklejonym słowem „WICHRZYCIEL" zainteresowała listonosza Franciszka Jońca. Uznał, że treść karty jest wroga. Zamiast do adresata zaniósł ją na milicję. Tego samego dni wszczęło dochodzenie w sprawie rozpowszechniania wrogiej ulotki na terenie miasta Zamościa.
    - Mama znała tego listonosza, roznosił u nas paczki. Kiedyś, gdy przyszedł do nas ojciec zapytał go: "Ile panu zapłacili". Burknął "nic" i już się więcej nie pokazał - opowiada Sęk

     

    wichrzycielka

                                  Taka oto treść znalazła się na odwrocie karty.


    Koszmarny pierwszy tydzień


    Elżbietę Sęk zatrzymano 22 kwietnia, w pracy. Była zaskoczona i zdezorientowana.
    - Poprosili abym poszła z nimi na komendę coś wyjaśnić. Miałam na sobie tylko jedwabną sukienkę w fioletowe bzy. W tym ubraniu siedziałam w areszcie przez tydzień. Pierwszej lub drugiej nocy dostałam ataku histerii. W końcu któryś z milicjantów dał mi koc i setkę wódki abym się uspokoiła. Ojca o moim zatrzymaniu powiadomiono dopiero po paru dniach. On uświadomił mi za co siedzę i że jest to poważna sprawa. W między czasie na komendę zgłosiła się Kryśka. Tłumaczyła, że też pisała tą kartkę. Milicjanci powiedzieli jej krótko: „spieprzaj stąd dziewczyno, zaszkodzisz jej i sobie". Gdyby nas oskarżyli razem odpowiadałybyśmy jako związek przestępczy - odtwarza tamte wydarzenia Elżbieta Sęk
    Nadzór nad śledztwem objął młody podprokurator Waldemar Kurek.
    - Co miałaś na myśli pisząc „chwyćmy za broń", „Czas na nas" - dociekał omawiając kolejne hasła z kartki.
    - Nie wiem. Ta kartka miała Cezarego tylko przestraszyć, bo on boi się mówić otwarcie o swoich poglądach. Nie zdawałam sobie sprawy, że jej treść może narazić mnie na odpowiedzialność karną. To tylko kawał, tylko kawał.. - przekonywała.
    Bezskutecznie. Tego samego dnia po południu została tymczasowo aresztowana. Postawiono jej zarzut - sporządzenia i rozpowszechniania pisma nawołującego do zbrodni i pochwalającego zbrodnie, którego treść może wyrządzić istotną szkodę interesom państwa Polskiego i obniżyć powagę jego naczelnych organów. „Przestępstwo przedstawia wysoki stopień społecznego niebezpieczeństwa " - uzasadniono decyzję o aresztowaniu. Następnego dnia sprawę przekazano funkcjonariuszom SB z Komendy Wojewódzkiej w Lublinie. Śledztwo miało ustalić czy Elżbieta Sęk swoje „antypaństwe" poglądy rozpowszechniała wśród swojego środowiska w Zamościu oraz czy miała jakieś kontakty z kimś z zewnątrz oraz czy te kontakty utrzymywał przez Cezarego. Jednocześnie przeprowadzono ekspertyzę grafologiczną. Na tekst porównawczy wybrano sejmowe przemówienie J. Cyrankiewicza:
    „....Wszelkiego rodzaju wichrzycielom nie uda się wstrzymać marszu ku lepszemu jutru. Chociaż uważają oni, że rządzi wielu ciemniaków a milicja którą obrzucili kamieniami i cegłami jest niepotrzebna, to marzenia ich się nie spełnią i nie będą mieli możliwości realizować swoich rewizjonistycznych celów..." - kazano jej napisać takimi samymi drukowanymi literami.
    Śledztwo zakończono 5 czerwca. Prokurator oskarżył ją, że przez wrzucenie do skrzynki pocztowej kartki zawierającej wrogą treść przeciwko interesom państwa Polskiego mogła wywołać niepokój społeczny. „Wprawdzie kartka adresowana była na konkretną osobę, ale w kopercie nie była, więc teoretycznie jak i praktycznie z jej treścią mogła zapoznać się większa ilość osób, co z uwagi na panujące w tamtych czasach nastroje mogło wywołać niepokój publiczny" - napisał w uzasadnieniu podprokurator Kurek.
    - Ojciec, chociaż był biegłym sądowym i znał środowisko prawnicze zjeździł całe województwo, aby znaleźć mi obrońcę. Wszyscy odpowiadali, że sprawa jest za mocno polityczna. Udało mu się w końcu uprosić jakiegoś adwokata z Zamościa. Potem na rozprawie miałam wrażenie, że był bardziej napastliwy od prokuratora - wspomina Elżbieta Sęk


    Hasła raniące ustrój


    Proces rozpoczął się 21 czerwca przy drzwiach zamkniętych. Sędzia Marek Maciąg obawiał się, że rozprawa może wywołać niepokój publiczny. Już na wstępie zmienił kwalifikacje czynu z art. 170 Małego Kodeksu Karnego na artykuł 22 dekretu z 13 czerwca 1946 roku o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy Państwa.
    - Rozprawę pamiętam jak przez mgłę. Dostałam histerii. Cały czas płakałam. Na korytarzu płakała też moja matka. Nie za bardzo kojarzyłam co mówił sąd, adwokat, prokurator - wspomina.
    Tego samego dnia zapadł wyrok. Sąd uznał, że wina oskarżonej nie budzi wątpliwości. Skazał ją na półtora roku więzienia. Na 3 lata pozbawił ją praw publicznych, obywatelskich i honorowych.
    - Wszystkie hasła zawarte w kartce godzą w sojusz z ZSRR i kierowniczą role PZPR w więc w podstawy naszego ustroju. Oskarżona sporządziła ją pierwszego kwietnia a więc bezpośrednio po tzw. „wypadkach marcowych", w czasie dużego poruszenia społecznego. Treść jej zaś odzwierciedla poglądy głoszone przez radio „Wolna Europa" i innych rodzimych polityków w rodzaju Kieślowskiego, o czym świadczy chociażby użycie słowa „ciemniak" - argumentował w pisemnym uzasadnieniu sędzia Maciąg. Rodzicom zarzucił brak woli uświadomienia politycznego dziecka, co jak podkreślił, jest szczególnie dziwne zważywszy na fakt iż jej ojciec jest aktywnym działaczem ZSL. W konkluzji wyroku stwierdził, że gdyby nie młody wiek oskarżonej i jej skrucha, kara byłaby surowsza.
    - Nie można traktować pobłażliwie czynów wymierzonych przeciw ustrojowi PRL. Prowadzenie walki z tego rodzaju przestępczością stanowi przecież zasadniczy obowiązek organu wymiaru sprawiedliwości - konkludował obszerne pisemne uzasadnienie sędzia Maciąg.
    Pełną wątków politycznych apelację od wyroku złożył adwokat. Winę zrzucał na jej młodzieńczą lekkomyślność. „Nie bronię czyny oskarżonej. Karta jest ohydna i wulgarna w swej treści. Charakter jej jest antypaństwowy, antyspołeczny i wymaga represji karnej bez wątpienia" - napisał między innymi w apelacji .
    We wrześniu Sąd Wojewódzki w Lublinie uznał, że rewizja jest bezzasadna. „Treść haseł jest stosunkowa awanturnicza i szkodliwa. Oskarżoną dodatkowo obciąża to, iż chciała sprowokować adresata kartki do publicznego wypowiadania poglądów wrogich Polsce Ludowej oraz zaimponować swojemu otoczeniu - uzasadnił sąd.
    Podczas całej procedury apelacyjnej Elżbieta Sęk przebywał w zakładzie Karnym w Chełmie i Milejowe. Jej prośby o uchylenie z aresztu pozostawały bez echa.
    - Kiedyś podczas widzenia w świetlicy mama pokazała mi kobietę. To była konkubina tego listonosza, który na mnie doniósł. Dowiedziałam się, że siedziała za pędzenie bimbru - wspomina Elżbieta.
    Zakład karny opuściła po 392 dniach, 13 maja 1969 roku. Sąd przydzielił jej kuratora i nakazał niezwłocznie podjąć pracę.
    - Postanowiłam zdawać na inżynierię sanitarną do Lublina. Od znajomego ojca, który udzielał mi korepetycji dowiedziałam się, że SB czyniło starania abym się nie dostała się na studia. W dniu egzaminów dostałam wezwanie na SB. Zlekceważyłam je. Pisemny egzamin zdałam na czwórkę, pokonać ustny pomógł mi docent Matiaszkiewicz, który był wówczas dziekanem. Tak mnie prowadził podczas egzaminu, że zdałam go na czwórkę. Nie mieli się do czego przyczepić - opowiada
    Studiów jednak nie skończyła. Zrzuciła się w wir życia studenckiego należała do różnych organizacji, kół zainteresowań. Na drugim roku studiów poznała męża i zaszła w ciążę. Potem zajęła się wychowywaniem dzieci, była ajentem w barze rybnym, urzędniczą, sekretarką w szkole. Pracowała w kolekturze totolotka.
    - Mąż skończył prawo i zrobił aplikację. Dopiero wtedy się przyznał, że zrobił ją sędziego Maciąga, tego samego, który wysłał mnie do więzienia - opowiada już bez żadnych emocji.


    Przestępca przypadkowy


    W 1993 roku Sąd Najwyższy przeprowadził rewizję nadzwyczajną wyroku.
    Uniewinnił Elżbietę Sęk od zarzucanych jej niegdyś czynów czynów. Uznał, że treść kartki miała charakter wyraźnie ironiczny, składała się z hasał powszechnie znanych z prasy, radia i telewizji oraz nie zawierała żadnych wiadomości w rozumieniu artykułów, na które powoływali się zarówno prokurator oraz sąd. Podniósł też, że działania Elżbiety Sęk nie mogły być uznane za „rozpowszechnianie" jakichkolwiek treści, bowiem kartka miała charakter prywatnej korespondencji przeznaczonej dla wyraźnie określonego adresata a dostęp do jej treści mogli mieć wyłącznie funkcjonariusze pocztowi na których spoczywa obowiązek zachowania tajemnicy. Sąd nie dopatrzyła się też obrazy godności osobistej Gomułki, gdyż jak stwierdził, jej działania nie zostały podjęte w zamiarze, aby ta obraza do niego dotarła. W 1994 roku zamojski Sąd Okręgowy przyznał jej 11, 7 tys. złotych odszkodowania i zadośćuczynienia. Już wówczas była sama. Dwójka synów rozjechała się po świecie, rozeszły się drogi życiowe z mężem. Za pieniądze odremontowała mała chatę w jednej z nadwiślańskich wiosek.
    - Z perspektywy czasu pobyt w więzieniu traktuje jako eksperyment socjologiczny. Pewnie zostałam kozłem ofiarnym, przestępca przypadkowym. Być może chodziło o to, aby mój żart wykorzystać jako ostrzeżenie a wyrok miał innych ludzi odstraszyć - przypuszczenia pięćdziesięciotrzyletnia Elżbieta Sęk.
    Sędzia Maciąg i adwokat Roman Miszewski już nie żyją. Waldemar Kurek od 22 lat jest zamojskim adwokatem. Przekonuje, że z prokuratury zwolnił się w 1977 roku na własne życzenie.
    - Miałem już dosyć tych słów „proszę" i „polecam" - tłumaczy.
    Podczas pierwszej rozmowy twierdził, że zupełnie nie pamięta zarówno oskarżonej ani okoliczności tamtej sprawy. Po kolejnych spotkaniach stawał się coraz bardziej rozmowny. Opowiadał o studencie, którego w latach 80-tych wybronił od więzienia za rozrzucanie na zamojskim rynku antyrządowych ulotek. Sprawę Elżbiety Sęk komentuje krótko:
    - Gdybym sprzeciwił się załatwieniu tej sprawy aktem oskarżenia, to nie miałbym żadnych szans na dalszą pracę w prokuraturze i przypuszczam, że w ogóle nie miałbym szans otrzymania jakiejkolwiek pracy.


    Robert Horbaczewski


    Reportaż otrzymał III nagrodę w II Edycji Konkursu im. Mirosława Dereckiego zorganizowanego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich oddział w Lublinie.