-
Był żołnierzem, mierniczym, ofiarą nazistowskich eksperymentów medycznych, a przede wszystkim bratem Zenonem Maryją z zakonu kapucynów. Jednym z najbardziej znanych warszawskich kapucynów. To opowieść o Józefie Żukowskim z Tyszowiec.
Mieczysław Żukowski z Tyszowiec, bratanek Józefa, wyciąga z rodzinnego albumu plik starych zdjęć. Widać na nich przystojnego mężczyznę w modnych wówczas spodniach pompach, kraciastych podkolanówkach i szykownych lakierkach. Józef Żukowski, bo o nim mowa, stoi w otoczeniu eleganckich kobiet.
- W naszej rodzinie zawsze mówiło się, że stryjek Józef był najprzystojniejszy ze wszystkich braci mojego ojca. On sam nigdy nie powiedział, dlaczego wstąpił do zakonu. Ucinał krótko: „tajemnica". Ojciec wnioskował, że musiał zawieść się na niejakiej Zuzannie, która go ponoć zdradziła - opowiada pan Mieczysław.
Może niewierną panną była tajemnicza Zuzanna, może Wiera Szostakówna albo Zofia Drabiczówna, która na odwrocie zdjęcia wykonanego w studiu fotograficznym Epsztajna w Kowlu napisała frywolnie: „Ofiaruję na pamiątkę swoją podobiznę ładnemu i sympatycznemu Józiowi, słodkiemu jak poziomek".
A może to była tajemnicza Hanka, która wręczając w lutym 1929 r. Józkowi swoją podobiznę wykaligrafowała: „Kochanemu Józkowi zawsze życzliwa Hanka". Zresztą, która panna nie chciałaby poślubić przystojnego, inteligentnego i dobrze zapowiadającego się inżyniera.
Z kluczem u boku
Józef Żukowski, syn Grzegorza i Anastazji z domu Pastuszak, urodził się 18 września 1906 r. w Tyszowcach. Miał siedmioro rodzeństwa - braci: Jana, Andrzeja, Antoniego, Bronisława i Michała oraz siostry: Marię (po mężu Stelmaszczuk) i Anielę (po mężu Jakubiak). Ojciec nie szczędził grosza na edukację Józefa. Ten odwzajemniał się pilną nauką. W 1922 r. z bardzo dobrym wynikiem ukończył szkołę podstawową w Tyszowcach. Dwa lata później rozpoczął edukację w Państwowej Szkole Mierniczej w Kowlu. Dyplom mierniczego otrzymał 6 czerwca 1928 r. Potem wstąpił do Państwowej Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. Ukończył ją w 1929 r. w stopniu podchorążego.
Mundur i dryl żołnierski nie pociągał go jednak. We wrześniu 1929 r. Józef rozpoczął pracę w biurze mierniczym w Warszawie. Przez kilka następnych lat wytyczał drogi, działki, miejsca pod budowę mostów i zapór wodnych. Przez wiele miesięcy pracował przy budowie uzdrowiska Busko Zdrój. Być może wtedy, nieszczęśliwie się zakochał. Ale czy tak było czy też nie, faktem jest, że w wieku 27 lat postanowił służyć Bogu.
- Przed wstąpieniem do zakonu rozdał cały swój majątek. Aniela, moja mama, dostała od niego na pamiątkę zegarek - wspomina Jan Jakubiak, siostrzeniec Józefa Żukowskiego.
W marcu 1933 r. Józef zakołatał do furty klasztoru ojców kapucynów przy ulicy Miodowej w Warszawie. Bracia zakonni przyjęli go życzliwie. Zgodnie z panującymi za murami zasadami przyjął klasztorne imię brat Zenon. Cztery lata później, 1 listopada 1937 r., w uroczystość Wszystkich Świętych złożył zakonne śluby wieczyste.
Niemal od początku pełnił odpowiedzialną funkcję furtiana (zakonnik ten otwiera i zamyka braciom klasztorną furtę oraz wita gości). Do końca życia nosił ogromny klucz zaczepiony na sznurze, którym przepasywał habit. Zgodnie z zakonną regułą nikt w zakonnie, nawet gwardian i prowincjał nie mieli zapasowego klucza.
Furtian to zaszczytny, ale zarazem trudny obowiązek - praca przez 24 godziny na dobę, 365 dni roku, z kilkudniową przerwą raz na dwa lata. Brat Zenon przed wojną nie miał nawet osobistej celi, a jego łóżko i szafka stały w dyżurce przy furcie.
Dzwon przy klasztornej bramie odzywał się często. Brat Zenon nauczył się rozróżniać czy dzwoni osoba świecka czy duchowny. W nowicjacie zakonnikom wpajano bowiem zasadę: „Gdy zadzwonisz odmów „Zdrowaś Maryjo" i dopiero następnym razem szarpnij za uchwyt dzwonu, potem zmów ponownie trzy „Zdrowaś Maryjo". A świeccy przecież nie znali tej reguły.
Bywało, że nie miał chwili spokoju. Ciągle ktoś kołatał do drzwi, ktoś chciał wejść, wyjść, o coś zapytać, prosić o jałmużnę albo kupić osławiony balsam kapucyński - lek na różne choroby. Wierzono wówczas, że balsam kapucyński jest najskuteczniejszym lekarstwem na wszystkie choroby. Co bardziej gorliwi uważali nawet, że ma cudowne właściwości.
- Wieczorem, gdy brat Zenon miał mniej roboty przy furcie, przekładał balsam z dużych pojemników do buteleczek aptecznych. A następnego dnia przed klasztorem znów ustawiała się kolejka. Brat Zenon wpuszczał gości i sprzedawał balsam - wspomina brat Cherubin Złotkowski w swojej książce „Kapucyni XX wieku. Prowincja Warszawska".Śmierć była blisko
W czasie wojny, brat Zenon Żukowski, jak przystało na przedwojennego oficera, wstąpił do konspiracyjnej Armii Krajowej. Przybrał pseudonim „Maryja". Został łącznikiem podziemnego wojska. Zadanie miał ułatwione. Do furty klasztoru mógł zapukać każdy nie wzbudzając podejrzeń. Nikt z braci zakonnych nie wiedział, z kim brat furtian się spotyka (po wojnie za zasługi dla konspiracji, od emigracyjnego rządu polskiego w Londynie otrzymał Srebrny Krzyż Zasługi z mieczami)
27 czerwca 1941 r. gestapo aresztowało prawie wszystkich zakonników z klasztoru przy ul. Miodowej. Ukryć zdołało się tylko dwóch: brat Nereusz i brat Sabinian. Pozostali zakonnicy trafili do obozu koncentracyjnego w Dachau. Tam na jednym z pierwszych apeli niemiecki oficer powiedział: „Największą hańbą mojej rodziny jest mój rodzony brat, który w zakonie kapucynów jest kapłanem". Takie oświadczenie mogło oznaczać tylko jedno - śmierć.
Brat Zenon kilkakrotnie zdołał jej umknąć.
Jako, że był dobrze zbudowanym mężczyzną, został wytypowany przez obozowych lekarzy do eksperymentów medycznych. Wszczepiono mu zarazki febry. Z chorobą walczył przez wiele tygodni. Przeżył, ale febra wyniszczyła i osłabiła jego organizm. Kiedy stracił przytomność współbracia poinformowali zakon: "Gdy otrzymacie ten list brat Zenon już nie będzie żył".
W klasztorze odprawiono Mszę Świętą i pomodlono się za zmarłego. Po kilku dniach brat Zenon odzyskał świadomość, powoli zaczął wracać do życia. Uważał, że został cudownie ocalony.
Jan Jakubiak opowiada jeszcze jedną obozową, dramatyczną historię, którą usłyszał od samego wujka.
- W Dachau wujek został skazany na karę śmierci przez rozstrzelanie, bo nie chciał powiedzieć hitlerowcom, gdzie jest przechowywany majątek warszawskich kapucynów. Kiedy szedł już na miejsce egzekucji, poprosił jednego z Niemców o darowanie mu życia. W zamian obiecał modlić się za niego do końca swoich dni. Niemiec udał tylko, że wykonał wyrok.
Wujek ocalał. Ukrywał się w obozie. A że nie było go już na liście żyjących więźniów, nie przysługiwały mu racje żywnościowe. Wtedy zaopiekowali się nim inni więźniowie: niejaki Lis z Kryszyna oraz krajanie z Tyszowiec Józef Piprowski, Józef Zarębski oraz Stanisław Jaremczuk. Napisali list do rodziny Żukowskiego. Prosili o paczki dla niego, ale zaznaczyli, że należy je wysyłać na ich, a nie na jego nazwisko. Po wojnie woziłem wujka do Kryszyna do tego Lisa - relacjonuje Jakubiak.
W obozie więziono kilkudziesięciu zakonników. Ocalał tylko brat Zenon i brat Leonard, który od lat cierpiał na chorobę żołądka, zachowywał ścisłą dietę i mało jadł. Dlatego jego organizm zaakceptował obozowy głód. Po wyzwoleniu obozu obaj bracia przez pewien czas przebywali w klasztorze kapucynów bawarskich.
Kapucyn został posłem
Po wojnie brat Zenon wrócił do Warszawy. Klasztor był doszczętnie zburzony.
- Wujek całe odszkodowanie za pobyt w obozie, prawdopodobnie 9 tys. dolarów, zapisał klasztorowi - mówi Jan Jakubiak.
Lata mijały, a on pełnił niezmiennie obowiązki furtiana. Zestarzał się, posiwiał, zapuścił długą, puszystą brodę sięgającą do pasa. I czy to z racji swego wyglądu czy klasztornej funkcji, był najbardziej chyba znanym kapucynem w Warszawie.
- Witając kiedyś Prymasa Stefana Wyszyńskiego przedstawił się: „Jestem brat Zenon". A Prymas powiedział: „Znam cię Zenonku, znam" - wspomina brat Złotkowski.
Z prymasem Wyszyńskim brat Zenon spotykał się jeszcze wiele razy.
Anna Bzdyra, wnuczka Jana Jakubiaka, kiedy studiowała we Wrocławiu usłyszała od miejscowych kapucynów taką oto anegdotę:
Na dworcu w Lublinie delegacja Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego czekała na ważną osobistość. Brat Zenon miał długą brodę i nobliwy, profesorski wygląd, więc czekający uznali, że jest to osoba, po którą przyjechali. Sprawa wyjaśniła się dopiero wtedy, kiedy przewieziono go na uczelnię.
Zabawnych dworcowych historii w życiu zakonnika było więcej. Ordynariusz z Gdańska ks. biskup Lech Kaczmarek chcąc odwdzięczyć się mu za troskę i opiekę, jaką nad nim roztaczał podczas wizyt w zakonie, postanowił zrobić zakonnikowi niespodziankę. Dowiedział się, którym pociągiem przyjedzie do Gdańska (jechał do Krynicy Morskiej na urlop) i wyszedł mu na powitanie. Odprowadził go na dworzec autobusowy. Stanął też w kolejce po bilet. Gdy usłyszał, że biletów zabrakło, pochylił się i zajrzawszy przez kasowe okienko zapytał: „Jak to, dla biskupa brak biletu? Nic się nie da zrobić?" Skonfundowana bileterka znalazła wyjście. Brat Zenon pojechał do Krynicy oficjalnie... jako poseł.
Brat Zenon doskonale orientował się w polityce i sytuacji gospodarczej kraju. Jako furtian stykał się na co dzień z warszawiakami. Choć władze komunistyczne zakazały wydawania biednym posiłków (komuniści uznali, że w kraju równości i dobrobytu nie może być biednych), nadal dyskretnie wspomagał potrzebujących. Biednym rozdawał paczki świąteczne i żywność.
- Pewnego razu poproszono zakonnika, aby odwiedził chorą staruszkę. Brat Zenon zapytał o nazwisko. Kiedy usłyszał nazwisko Gierek, zdziwił się i zapytał, czy to ktoś z rodziny pierwszego sekretarza partii Edwarda Gierka. Okazało się, że tą staruszką była matka sekretarza - wspomina brat Cherubin.Brat Zenon lubi poniedziałki
W klasztorze niektórzy bracia uznawali brata Zenona za nadmiernego służbistę. Uważali, że takie zachowanie to pozostałość po służbie wojskowej i działalności w konspiracji. Czuli jednak przed nim respekt. Wiedzieli, że nie można go w żaden sposób oszukać.
- Mówił mi brat Zenon, że pewien poważny ksiądz zgłosił się na rekolekcje. Zamieszkał w celi klasztornej, ale w czasie przeznaczonym na modlitwę przebywał poza klasztorem. Po trzech dniach „sztucznych" rekolekcji przyszedł ksiądz do brata Zenona po zaświadczenie. Ten na blankiecie wypisał księdza personalia a w miejscu potwierdzenia rekolekcji napisał: "Trzy dni korzystał z noclegu i posiłków w klasztorze". Więcej brat Zenon nie widział tego księdza - opisuje brat Cherubin.
Jako furtian odpowiadał też za zakwaterowanie przyjezdnych. Jeśli było ich zbyt wielu robił selekcję. Przyjmował braci zakonnych i kleryków, tłumacząc, że są biedni. Kapłanów zaś, gdy zabrakło miejsc w klasztorze, odsyłał do hotelu dla księży o nazwie „Roma". Księża denerwowali się tym niezmiernie. W klasztorze za nocleg dali by drobną ofiarę lub nie, w hotelu za łóżko musieli słono płacić.
Brat Cherubin wspomina też, że brat Zenon miał jedną słabość - teatr. Miłość do teatru pozostała mu jeszcze z czasów studenckich, gdy szanująca się młodzież uczęszczała na spektakle. Kiedy w klasztorze pojawił się telewizor, Zenon Żukowski był już w podeszłym wieku. Korzystał z wynalazku techniki tylko w poniedziałkowe wieczory. Tego dnia emitowano bowiem „Teatr telewizji". Przez dwie godziny obowiązki furtiana pełnił inny zakonnik.
Rodzina Józefa Żukowskiego wspomina, że odwiedził rodzinne strony zaledwie kilka razy. Tyszowianie jeździli za to do klasztoru w Warszawie.
- Kiedy przyjeżdżałem do stryjka uruchamiał specjalnie dla mnie bożonarodzeniową szopkę. To była ogromna atrakcja. Zawsze przed klasztorem gromadziły się tłumy, aby ją zobaczyć - wspomina Mieczysław Żukowski.
1 listopada 1983 r., kiedy brat Zenon obchodził jubileusz 50 lecia życia zakonnego, rodzina i znajomi zakonnika wynajęli autokar. Młodzież recytowała wierszyki, starsi dzielili się wspomnieniami, jubilat rozdawał pamiątkowe obrazki.
- Między tymi dziećmi, które recytowały wierszyki byłem ja. Najmłodszy i najdumniejszy, recytujący wszystko z pamięci. Później dostałem od wujka Zenona biblie z autografem - wspomina Paweł Kościołko.
- Po uroczystości w kościele przygotowano obiad. Refektarz na raz nie pomieścił gości. Wspaniała to była uroczystość - można wyczytać w książce „Kapucyni XX wieku. Prowincja Warszawska".
- Tak było, tak było - przytakuje Mieczysław Żukowski.
W latach 80. zakonnik z Tyszowiec był już zbyt stary i schorowany, by pracować przy furcie. Otrzymał nominację na klasztornego ekonoma. Funkcję tę sprawował do ostatnich swoich dni.
- Jeszcze w Wielki Czwartek 1989 r. uczestniczył we wspólnym, uroczystym obiedzie. Gdy szedł po schodach na liturgię, głośno zastanawiał się czy zdoła wrócić do celi. Powrócił, ale przy pomocy braci - wspomina brat Cherubin.
Zmarł następnego dnia, w wigilię Matki Bożej Zwiastowania, w Wielki Piątek. Przeżył 82 lata i 197 dni.
Uroczysty pogrzeb na cmentarzu bródnowskim odbył się w Warszawie po świętach.
©Robert Horbaczewski
Zobacz zdjęcia brata Zenona:
http://roberthorbaczewski.pl/galeria95,6,37,rok-1933---brat-zenon-maryja.html