2013-01-25
  Rok 1997_Huraganowy kwadrans

  • Jan i Kazimiera Kawulka dziękują Bogu, że uszli z życiem. Diabelska siła porwała stodołę, potem oborę, wyrwała z korzeniami drzewa na około. Zostawiała dom. Pan Jan powiada, że to opatrzność Boża. Z wdzięczności, przy drodze postawił krzyż, aby przypominał o huraganie, który 23 czerwca 1997 roku nawiedził Zamojszczyznę.

    Siedemdziesięciosiedmioletni Jan Kawulka z Kryłów- Kolonia ten dzień ma wciąż przed oczyma. Dochodziła godz. 15.00. Z żoną zbierali siano z łąki nad Bugiem, 3 km od domu. Wiele chmur wiedział, ale wtedy, na niebie coś się kotłowało. Chmury były raz czerwone, raz granatowe, za chwilę zielone. Powiedział żonie, że trzeba uciekać do domu. Zdołali dojechać na podwórek i wstawić wóz do stodoły. Ledwie jednak zamknął drzwi domu, zaczęło się.
    - Czegoś takiego w życiu nie widziałem. Spoglądam przez okno nie ma stodoły. Za chwilę nie ma też obory. Tam gdzie była stoją tylko krowa, byczek i cielątko - wspomina.
    - Nie wiem jak te bydlątka przeżyły. Krowa miała jedynie obity róg, bo pewnie dostała pustakiem. Kiedy wyszedłem na dwór nie mogłem uwierzyć. Ogromne topole przy szosie były wyrwane z korzeniami albo połamane. Jakby ze sto diabłów przyleciało tutaj i je rąbało. Co to była za moc, co to za moc była - powtarza Kawulka.
    U sąsiada zniszczenia. U kolejnego huragan przeniósł dach domu kilkaset metrów i rzucił na pole pod kapliczkę świętego Mikołaja. Dachu z obory do dziś nie odnaleziono. Dom Kawulki pozostał nietknięty. Pan Jan uważa, że dzięki wstawiennictwu Matki Bożej. Parę lat wcześniej przed domem pobudował dla Niej kapliczkę.
    - Ona mnie uchroniła. Huragan wszystko na około walił. Eternit latał jak motyle, a myśmy ocaleli - mówi Jan Kawulka.
    Krzyż wotywny przy drodze do uroczyska świętego Mikołaja. Kupił rury, sąsiad Tadeusz Burdzań pomógł mu je zespawać. Na tabliczce za szkłem napisał: „ Ten krzyż został postawiony przez mieszkańców kol. Kryłów dla ocalenia przed zagładą, jaka przeszła w dn. 23 VI 1997 r.".


    ”          ”


    - Święty Mikołaj jest też patronem dobytku, podróżnych, Chroni od powodzi. Może nas ochronił i dlatego nie było ofiar w ludziach - zastanawia się Ryszard Wieczorek dziś sołtys Kryłowa, wówczas dyrektor miejscowej szkoły. Zapamiętał, że ty był pierwszy dzień wakacji. Kiedy zobaczył w oddali czarną chmurę wiedział, że niesie coś złego.
    - Była jakaś szczególna. Samej burzy nie widziałem. Wszedłem do suteryny i przez cała nawałnice trzymałem drzwi, aby je nie wyrwało. Słyszałem tylko wielki szum. To trwało może 5 może 10 minut - wspomina Ryszard Wieczorek.
    Dach jego domu wprawdzie ocalał, ale na około były powalone drzewa, walające się gałęzie, strzępy blachy. Po przeciwnej stronie ulicy huragan zdmuchnął cześć dachu z domu sąsiada. Popatrzył na kolejny dom, tak samo. Wsiadł do ciągnika i pojechał zobaczyć jak wygląda budynek szkoły.
    - 250 metrów kwadratowych dachu na szkole poleciało z wiatrem. Na kościele blacha zawinięta w górę. Potem dowiedzieliśmy, że część blachy z kościoła zaniosło aż za Bug, na ukraińską stronę. Wszędzie połamane drzewa i gałęzie. Przy płotach bezsilni ludzie. Urlopu, ani wakacji już nie miałem. Trzeba było odbudować dach na szkole, naprawić uszkodzenia - wspomina Wieczorek.
    Uszkodzony został też dom Adama Martyniaka z Kryłowa. Trąba powietrzna urwała część dachu, powybijała okna, wyrwała drzwi, zalała mieszkanie. O mały włos nie zraniła córki.
    - Ciężko było. W domu wszystko zalane. Lasek, który był za Bugiem wyglądał jak ściernisko - macha ręką Adam Martyniak.
    Ryszard Zwolak sołtys Górki Zabłocie był wtedy z synem w polu obok świetlicy wiejskiej. Patrzy, a okna w świetlicy same zaczynają się otwierać. Zdecydował. Wsiadają do ciągnika i uciekają do domu. Ledwo odjechali, a w miejsce gdzie stał ciągnik zawalił się ogromny klon.
    - Nie dało się jechać. Przed nami fruwały konary z topól. Zdołałem dojechać do krzaków i tam przeczekaliśmy burze. Ciągnik aż podnosiło do góry. Dach domu Stanisław Trytka przeleciał przez ulicę i wylądował przed naszym oknem. U mnie przewróciło stodołę - wspomina Ryszard Zwolak
    - Kilka krokwi ze Stacha domu zatrzymało się na oknie w naszej kuchni. Cud, że nikt nie zginął - dopowiada Jerzy Trytek, który mieszka po sąsiedzku.


    Ogrom zniszczeń

    Huragan, który przetoczył się przez gminy Dołhobyczów, Łaszczów, Mircze, Telatyn, Ulhówek. W mniejszym stopniu dotknął Lubyczę Królewską, Werbkowice, Rachanie. Spustoszenia zrobił na Ukrainie. Uszkodził kilka tysięcy drzew, 5 tysięcy gospodarstw, zmiótł 14 domów i 45 budynków gospodarczych. Zniszczył kilkanaście samochodów. W gm. Mircze żywioł zniszczył 2 młyny i dach kościoła w Kryłowie, w gm. Dołhobyczów rozniósł SKR, z elewatorów PZZ w Podhajcach zerwał dach, a deszcz zalał 250 ton zboża. W Łaszczowie wichura zawaliła komin, który runął na dach, przebił dwa betonowe stropy i zatrzymał się w stołówce. Na szczęście uczniów nie było w szkole. Uszkodziła remizy w Nabrożu i Steniatynie, połamała drzewa w parku w Łaszczowie. W Nabrożu trąba powietrzna wybiła m.in. szklaną rozetę we frontonie kościoła, zniszczyła organy, wykrzywiła wieżyczkę z krzyżem. Połamała niemal wszystkie drzewa w alei prowadzącej do kościoła. Upadające konary zniszczyły kilkadziesiąt nagrobków na miejscowym cmentarzu. Ludzie opowiadają, że huragan przesunął o kilkadziesiąt metrów wieki ośmiotonowy kombajn, jak z jednego na drugi koniec podwórka przepchał traktor, jak ciągnik odwrócił do góry koła. Bogdan Kwarciany z kolonii Rudka (jeden z najbardziej poszkodowanych w gminie Telatyn) był wtedy na pogrzebie w Nabrożu. Właśnie miano wynosić nieboszczyka na cmentarz. W powietrzu zaczęły latać grube gałęzie. Wsiadł do samochodu i odjechał ze sto metrów dalej, aby konary nie uszkodziły auta.
    - Patrzę w stronę cmentarza. Ogromne drzewa przechyliły się tak, że gałęzie dotykały grobów, a potem jakby je, kto kosą skosił. Dach na domu Edwarda Wielosza, taka typowa kopertówka leci i kręci się wokół własnej osi, potem trzepną w ziemię i się rozsypał. Obok mnie przelatywały banki po mleku, deski, konary i nie wiadomo, co jeszcze - odtwarza Bogdan Kwarciany. Pojechał do domu obejrzeć jak przetrwał jego nowiutki góralski dom z podwieszonymi sufitami. Był rozerwany na części. Komin wpadł do łazienki, wszystko zalane. Zawalony garaż, zniszczony sprzęt domowy, na podwórku rolniczy.
    - Eternit z domu był powbijany we wrota od stodoły - opowiada Kwarciany.
    - Nie było słuchać łamania drewna. Był tylko jeden wielki szum - dodaje jego żona Halina.
    Jadwiga Nowosad z Dutrowa uwieziona na łące w ciągniku obserwowała jak w pył idzie jej murowany dom.
    - Wichura niczym liść podniosła dach domu, przeniosła go z 200 metrów i rzuciła o gruszę - opowiada Nowosad.

    Karetka nie dojechała
    W Łaszczowa huragan przyniósł śmierć 49 letniemu Józefowi P. z Hopkiego. Jechał furmankę, kiedy został przywalony drzewem. Miejscowy lekarz Marek Kargol starał się jak mógł, ale niewiele mógł zrobić. Karetka „erka" z Tomaszowa z powodu zatarasowanych dróg dotarła do Łaszczowa po trzech godzinach. Józef P. zmarł w szpitalu. Wichura zraniła i połamała kości 7 mieszkańcom Zamojszczyzny. Ludzie do tej pory dziwią się, że żywioł nie zebrał więcej ofiar.
    Ogrom zniszczeń pokazywano w telewizji. Na Zamojszczyznę przyleciał wicepremier Stanisław Kalinowski. Obiecał preferencyjne kredyty dla rolników na odbudowe gospodarstw indywidualnych i fundusze dla gmin na zniszczoną infrastrukturę. Sprawa huraganu na Zamojszczyźnie stanęła na obradach rządu.
    - Od razu stworzyliśmy przy gminie sztab kryzysowy. Ludzie polecieli do swoich domów zobaczyć, co zostało zniszczone i wrócili do pracy - wspomina Stanisław Jędrusina, ówczesny wójt Łaszczowa. Do akcji zmobilizowano strażaków ochotników, spontanicznie przyłączyli się mieszkańcy. Do późna w nocy udrażniano drogi wylotowe.
    - Wszędzie leżały połamane słupy. Nie wiedzieliśmy czy są pod napięciem. Ponad dwa tygodnie nie było prądu w niektórych wioskach - mówi Stanisław Jędrusina.
    Prądu na Zamojszczyźnie nie miało ponad 16 tys. gospodarstwa. Huragan powalił blisko 700 słupów energetycznych, w tym blisko 70 wysokiego i niskiego napięcia.
    Stanisław Jędrusina opowiada, że już następnego dnia po huraganie uruchomiono wypłacanie zasiłków. Bank przez dwa dni nie działał, pieniądze trzymano w kasie urzędu. I znalazł się ktoś, kto na tragedii chciał się wzbogacić. Włamał się do urzędu. Sejfu nie udało mu się sforsować, ukradł jedynie portfel jednej z urzędniczek.
    Henryk Kwiatkowski nauczyciel matematyki z Białej Podlaskiej, rodem z Kryszyna o tragedii przeczytał w gazetach. Ruszył z pomocą. Kupił parę bochenków chleba, parę pęt kiełbasy, trochę drobiazgów.
    - Dojeżdżam pod sklep a tam siedzą miejscowi z butelkami wina. W pierwszej chwili zdenerwowałem się, bo ja jadę tyle kilometrów myśląc, że oni tam głodują, a oni sobie winko piją. Nawet ich ochrzaniłem. A oni na to: „A co nam innego pozostało". Rzeczywiście wokół nie wyglądało to ciekawie - wspomina Henryk Kwiatkowski.
    Poszkodowanym pomagały okoliczne gminy. Rolnicy zbierali paszę dla zwierząt, samorządowcy użyczali swój sprzęt. Gmina Susiec przekazała drewno na odbudowę dachów. Lista darczyńców była długa.


    Tragedia przyćmiła tragedię
    - Po tym huraganie, z dwa trzy dni później zaczęło lać. Codziennie. Ludzie męczyli się strasznie. Stropy pozbawione dachu, a przekryte tylko plandekami zaczęły przeciekać. I wtedy rozpoczęła się ta powódź. Nasza tragedia stała się małą - wspomina Wieczorek
    Lało non stop do 10 lipca. Najwięcej w Sudetach Wschodnich i południowej części Śląska. Woda w dorzeczach Odry zaczęła przybierać. 6 lipca Nysa Kłodzka i Odra zalewała pierwsze wsie i miasteczka. W dorzeczu górnej Odry fala powodziowa przekroczyła o 2-3 m najwyższe, notowane dotąd stany wód. Potem na kilkanaście dni rozlała się po Śląsku i Opolszczyźnie. Bilans „powodzi tysiąclecia" to 56 ofiar śmiertelnych i straty materialne szacowane na około 12 mld złotych. Dach nad głową straciło 7000 ludzi, a około 40 tys. dorobek całego życia. Woda zniszczyła lub uszkodziła 680 tys. mieszkań, 843 szkoły, z których 100 uległo całkowitemu zniszczeniu, 4000 mostów i 14 tys. km dróg.


    ©Robert Horbaczewski