2012-10-11
  Rok 1942_ Zagłada tyszowieckich Żydów

  • Przed wojną w Tyszowcach było ponad 3 tysięce Żydów. Kres ten społeczności przyniosła II wojna światowa. Straszliwy był przede wszystkim rok 1942 r. 
      
    - Po spaleniu miasta Żydzi mieszkali w ocalałych piwnicach, po kilka rodzin. Część przeniosła się do okolicznych wiosek, inni poszli mieszkać w komorne - opowiada Marianna Jurkiewicz.
    Adam Piliszczuk wspomina, że jego ojciec przyjął wówczas jako lokatorów żydowską rodzinę z dwójką dzieci: - Pan Sztuden oraz jego małżonka, ludzie w podeszłym wieku, byli bardzo pobożni i spokojni. Szanowali nasze dni świąteczne, my ich. Szoł, dorosły syn Sztudenów, chadzał swoimi drogami. Między nim a jego rodzicami dochodziło czasem do „ożywionej wymiany poglądów", niestety, w języku jidysz, co czyniło te dyskusje niezrozumiałymi dla nas. Oczkiem w głowie państwa Sztudenów była ich córka, chyba czternastoletnia Esta. Bardzo ładna i pogodna. Robiła na wszystkich bardzo dobre wrażenie. Często gdy mama pracowała w polu albo była zajęta w inny sposób, Esta zajmowała się mną i moją siostrą. Była wspaniałą nianią. Potem Sztudenów razem z córką zabrano do getta. Szoł gdzieś przepadł.
    Wiosną 1940 roku hitlerowcy utworzyli dziesięcioosobowy Judenrad, który odpowiadał za werbowanie przymusowych robotników oraz za zbiórkę pieniędzy i kosztowności od Żydów. Szefem Judenradu został kupiec Zeling Cukiert. Powołano policję żydowską, którą kierował Meir Szek. Żydów, którzy ukończyli dziesięć lat, zobowiązano do noszenia na ramieniu białej opaski z żółtą sześcioramienną gwiazdą Dawida. Późną wiosną 1940 roku esesmani zrobili w Tyszowcach łapankę. Zatrzymanych zgromadzono na dziedzińcu szkoły na Majdanie. Wybrano łącznie, spośród kobiet i mężczyzn, 154 osoby. Ciężarówkami wywieziono do obozu pracy w Zamościu. Jedną grupę skierowano do robót w koszarach, drugą do obozu pracy w Białobrzegach, gdzie pracowali przy melioracji tamtejszego folwarku. Kilka tygodni później kolejną setkę tyszowieckich Żydów wysłano do budowy umocnień granicznych w okolicy Lubyczy Królewskiej. W czerwcu 1940 roku także w Tyszowcach utworzono obóz pracy dla Żydów. Pierwszych robotników zakwaterowano w murowanym młynie na Majdanie. Łudzili się, że jadą do dobrze płatnej pracy. Wykorzystywano ich do regulacji koryta rzeki, robót melioracyjnych, budowy dróg i prac porządkowych w mieście. Rozbierali ruiny spalonej synagogi (mury Niemcy wysadzili), uszkodzonego podczas wojny młyna nad rzeką oraz pozostałości spalonych domów na rynku.
    Z zachowanych w Archiwum Państwowym w Lublinie szczątkowych dokumentów wynika, że 13 czerwca 1940 roku do obozu pracy w Tyszowcach przybył na trzy miesiące transport 354 lubelskich Żydów. Do opieki nad nimi władze niemieckie delegowały żydowskiego lekarza - Hersza Atlasa, dwóch sanitariuszy i trzech urzędników. Koszty opieki nad robotnikami spadły na barki Rady Żydowskiej w Lublinie. Utrzymanie obozu w Tyszowcach od czerwca do września 1940 roku kosztowało Radę Żydowską 2290 złotych. Za te pieniądze urządzono obóz i legowiska, kupowano jedzenie, głównie na miejscu, w Tyszowcach. 5 września 1940 roku do obozu trafiło kolejnych 176 Żydów, tym razem z Otwocka. W archiwum Ringelbluma zachował się gryps datowany na 7 listopada, skierowany do Rady Żydowskiej w Warszawie. Przedstawiał warunki życia i pracy w obozie w Tyszowcach:
    „Jesteśmy bici i maltretowani, a na domiar złego nosimy żałobę po 3-ch naszych kolegach, którzy zginęli tragiczną śmiercią przez rozstrzelanie i nie wiemy, czy to już koniec naszych tragicznych dni, gdyż jest 23 zakładników, którym grozi kara śmierci przez rozstrzelanie. Los i życie ich zależy tylko od Was, jeśli natychmiast nie przyjedziecie, krew ich nie da Wam spokoju! Wy będziecie odpowiedzialni, a kara Was nie ominie. Mrozy tu dochodzą do 10-12 st., a my do połowy stoimy w wodzie. Wszy nas już zjadły żywcem, nieunikniona jest epidemia. Przymieramy głodem. Najwyższy czas dokończyć nasze tortury. Grozi nam obóz zimowy, którego na pewno nie przeżyjemy. Wy za to będziecie ponosić odpowiedzialność. Jeśli nas natychmiast stąd nie wyratujecie, przysięgamy Wam gorącą zemstę, którą przy pierwszej lepszej okazji wprowadzimy w czyn. A zatem czekamy na delegację wraz z samochodami, lub ludzi, którzy nas zamienią".
    - Żandarm Kitle, kiedy gonił ich do pracy, kazał im śpiewać: „Usia, siusia, nie ma jak u tatusia" - wspomina Wanda Góra.
    - Maszerując do pracy, śpiewali: „Nasz Hitler złoty nauczył nas roboty, a marszałek Śmigły-Rydz nie nauczył nas nic" - zapamiętał Tadeusz Kalmuk.
    - Byłem świadkiem, kiedy do pracujących przy regulacji Huczwy Żydów podszedł pijany Niemiec w stopniu hauptmanna [kapitana]. Wyjął pistolet i zaczął do niech krzyczeć po niemiecku: „Do wody, z wody!". Tak z trzy razy kazał im wchodzić do rzeki i wychodzić. Śmiał się przy tym i to fotografował - wspomina Nikodem Dziubiński.

    Żydzi z Tyszowiec

     Żydzi z Tyszowiec w czasie okupacji

    Obóz pracy dla Żydów w Tyszowcach zlikwidowano w lecie 1941 roku. Przewinęło się tam około 600 żydowskich robotników. Wtedy już, na mocy rozporządzenia generalnego gubernatora Hansa Franka z marca 1941 roku, Żydzi zostali wyjęci spod prawa. Żandarmi chodzili, nierzadko pijani, po przedmieściach, wymachiwali pistoletami i wydzierali się: „Jude! Jude! Wo ist der Jude?!". Trupy grzebano na kirkucie na Majdanie.
    - Idąc do szkoły, widziałem, jak Niemcy pędzili boso po śniegu siedem Żydóweczek. Jedną znałem. Była starsza ode mnie o kilka lat. Uczyła mnie czytać. Bałem się, że się do mnie odezwie. Niemcy, gdy ich pędzili, krzyczeli: „Verfluchter Juden!" [cholerni Żydzi]- wspomina Roman Czarnecki.
    Bogumiła Giro, wnuczka Mieczysława Głogowskiego, dziedzica Tyszowiec, wciąż ma przed oczyma żandarma, który zastrzelił dziewczynę nieco straszą od niej: - Widok śmierci tej dziewczynki towarzyszy mi przez całe życie. Zawsze będę miała go przed oczyma.
    - Idziemy kiedyś, całą grupą dzieciaków z Zamłynia, do szkoły. Patrzymy, a w rowie leży Żyd z roztrzaskaną głową, z mózgiem na wierzchu. Jako dzieci musieliśmy na to patrzeć - wspomina Jadwiga Komarzec.
    - Na Zamłyniu w komornym u dziadków mieszkała rodzina bogatego kupca Minzberga. Miał ładną córkę. Bawiłam się z nią. Któregoś razu przyszła po nich żandarmeria. Kiedy ich prowadzili, ta dziewczynka powiedziała do mnie: „Do widzenia, Albinka". Będąc dzieckiem, nie zdawałam sobie sprawy z grozy sytuacji. Zapamiętałam, że ten Żyd w pewnym momencie podniósł głowę do góry i powiedział: „Boże, myśmy zawinili, ale ratuj moje dzieci". W ich mieszkaniu zostały grube książki, oprawione w skórę, ze złotymi literami. Skoro nie wrócili, mama zaczęła palić nimi w piecu. Mówiła: „Może jutro przyjdą Niemcy i mnie zabiją, a ja będę szanować żydowskie książki?". Człowiek dbał wtedy przede wszystkim o własne życie - mówi Albina Kowalik.
    - Mieszkaliśmy obok siedziby żandarmerii. Często Niemcy wyprowadzali Żydów na placyk obok i tam ich zabijali. Byłam dzieckiem. Widok tych mordów był strasznym przeżyciem. Po jakimś czasie mama zabroniła wychodzić mi za stodołę - wraca pamięcią Antonina Szykulska.
    Nocą 16 kwietnia 1942 roku SS z Rachań i żandarmeria rozpoczęły pogrom Żydów. Kobiety i mężczyzn, dzieci i starców wyprowadzili na plac przed dawną łaźnią. Niektórym kazali rozbierać się do naga i kłaść na ziemi. Zginęło wówczas kilkuset Żydów. Czesława Lesiuk, która wówczas mieszkała na Kątku, zapamiętała kanonadę: - U nas w oknie widać było błyski. Dwóch braci Karczewskich i moi bracia schowali się do schronu w stodole. Poszłam do sąsiadki, Paraskiewy Tybulczukowej. Weszliśmy na strych. Był tam zrobiony otwór w dachu. Jak zrobiło się jaśniej, Tybulczukowa mówi, że tam jest pełno Żydów, a niedaleko naszego domu stoi karabin maszynowy.

    getto Tyszowce

    Marianna Jurkiewicz wspomina, że przez wiele godzin z getta, obok którego mieszkała w czasie okupacji, dało się słyszeć krzyki i jęki ludzi: - Stawiali ich nad wykopem i strzelali do nich. Boże, co tam się działo. Patrzymy, z getta ucieka malutki Żydek. Wbiegał już na kładkę. Zabił go Niemiec, który siedział koło naszego domu w krzakach. Wtedy zabili też moją koleżankę z klasy. Miała piękne, długie warkocze.
    - Ten wielki ruch i krzyk było słychać aż na Zamłyniu i Podborze. Przyszła do mojej teściowej Żydówka, u której kupowaliśmy mąkę i krupy. Mówi: „Dziś przyszedł czas na nas, a potem przyjdzie na was" - wspomina Stefania Florek.
    Zwłoki pomordowanych zakopano w wielkim jak chałupa dole (niektórzy twierdzą, że były dwa doły). Do zasypywania miejsca kaźni żandarmi zapędzili chłopów z Zamłynia i Podboru. Z zabitych kazali ściągać łachy. Uczestnicy tamtych wydarzeń opowiadali domownikom, że niektórzy w dołach jeszcze żyli. Esesmanom nie chciało się ich dobijać. Kazali zasypywać ziemią półżywych. Maria Jakubiak kilka dni po pogromie przechodziła obok tego miejsca: - Ziemia aż falowała od gazów rozkładających się ciał. To był potworny widok.
    - To było nieludzkie, przerażające, wprost niewyobrażalne dzisiaj. Mój Boże! Jak te psy potem nogi trupów rozciągały po łąkach. Bezpańskich, wygłodniałych psów było przecież pełno. Oni tych grobów nie zasypali głęboko - uzupełnia obraz Jadwiga Komarzec, która w dzieciństwie mieszkała obok getta.
    W święto Szawuot (Zielone Świątki), 25 maja 1942 roku, nastąpił ciąg dalszy horroru...


    © Robert Horbaczewski


    O zagładzie żydowskiej społeczności przeczytasz więcej w :


    ”