2012-05-11
  Rok 1784_ Ród Thora. Koloniści Zamoyskiego

  • Ponoć było 12 braci, tylu ile miesięcy w roku. Podobno kilku poszło z Napoleonem na Moskwę i nie wrócili. Podobno Thorowie są potomkami walecznych wikingów. Od kilku lat losy rodu Thora, osiadłego na Zamojszczyźnie zgłębia Ryszard Żukowski, inżynier z Warszawy rodem z Tyszowiec

    Thor to jeden z bogów nordyckich z dynastii Azów. Bóg burzy i piorunów, bóg sił witalnych, rolnictwa, odpowiedzialny za urodzaje. Wiele śladów wskazuje na to, że przodkowie Thorów - wikingowie, w VIII wieku przybyli ze Szwecji i osiedli w Normandii. Przez wieki przemierzali Europę. Jeden z nich, z pogranicza Alzacji i Lotaryngii, w XVIII wieku przeniósł się nad Ren do miejscowości Trippstadt, gdzie odkryto złoża rudy i gdzie potrzebowano robotników do powstających kopalni i hut. To właśnie tam w 1740 roku urodził się Georg Thor, z ojca Michela i matki Marii, który wraz z rodziną i setką innych osadników przybył na Zamojszczyznę. Co go do tego skłoniło?
    - Jedna wersja, która ma posmak legendy mówi, że ordynat Andrzej Zamoyski pojechał do Bawarii na polowanie. Cesarz Józef II Habsburg żalił mu się, że jego poddani znad Renu buntują się i najchętniej by ich się pozbył. Zamoyski zadeklarował, że weźmie tych osadników, bo kto nie chciał mieć wtedy ludzi, do wojska, do zagospodarowywania nieużytków i płacenia podatków - mówi Ryszard Żukowski.
    Tak naprawdę, druga połowa XVIII wieku (po I rozbiorze Polski) to okres tzw. kolonizacji józefińskiej, zapoczątkowanej przez cesarzową Marię Teresę. W cesarstwie austro-węgierskim zachęcano do wyjazdu do Galicji, określając ją jako jedną z najpiękniejszych prowincji austriackich. Zainteresowanie osadników podsycano dodatkowo ulgami i zwolnieniami, jakie mieli otrzymać kolonizatorzy. Propagowano, że chłop jest tam „wolną osobą, bez kajdan i zniewolenia".


    Koloniści na kontrakcie

    Był grudzień 1784 roku, kiedy Thorowie przybyli do Zamościa wraz z przedstawicielami m.in. rodów Klaudela (pisali się wtedy Claudel), Gryn, Sprenger, Belz, Müller, Albinger, Pfeiffer, Lambert, Szmidt, Tur, Altmajer, Bender i inni. Wśród setki rodzin kolonistów, 90 było rolnikami, reszta to rodziny rzemieślnicze. Wśród nich był kowal, stolarz, cieśla, młynarz, krawiec, szewc, rybak, pszczelarz, kamieniarz, gwoździarz.
    Osadników nasiedlono w różnych miejscowościach Ordynacji Zamojskiej. Po osiem rodzin w koloniach: Białobrzegi, Huszczka, Płoskie, Zamch. Sześć w kolonii Brody Stare, pięć - w kolonii Różaniec, dziewięć - w kolonii Korchów, 10 - w kolonii Rogóźno i 12 w kolonii - Sitaniec.
    28 lutego 1785 roku w kancelarii dóbr Zamoyskich w Zamościu ordynat Andrzej Zamoyski spisał z osadnikami niemieckimi umowę, tzw. kontrakt zamojski. Podpisało się pod nim 100 kolonistów (w tym 4 niepiśmiennych) oraz przedstawiciel władz austriackich. Kontrakt zawarty na wieczne czasy, w 44 punktach precyzyjnie określał prawa i obowiązki. Normował, że każda rodzina rolnicza otrzyma od ordynacji w wyznaczonej kolonii 30 mórg gruntu pod zabudowę, w
    tym na urządzenie sadu, ogródka warzywnego i łąki. Zastrzegał, że rzemieślnicy nie mogą mieć więcej niż 15 morgów, aby nie zaniedbywali swego fachu. Ordynat zobowiązywał się w ciągu 2 lat wybudować kolonistom ze swoich materiałów dom mieszkalny, składający się z dużego pokoju, komory i kuchni z piecem murowanym i kominem, wyprowadzonym na dach. Pokryty słomą i z drewnianą podłogą w pomieszczeniach mieszkalnych. Każda zagroda miała mieć postawioną na koszt ordynata drewnianą stajnię na 8 sztuk bydła oraz spichlerz na zboża. Każda nasiedlona rodzina miała otrzymać proporcjonalnie do swoich gruntów w pierwszej wiośnie osiedlenia 2 konie, jednego wałacha i jedną klacz, 2 woły pociągowe, 2 krowy i 1 maciorę, wszystkie najlepszego gatunku. A także 1 wóz kuty z żelaza, pług żelazny, 2 brony drewniane z żelaznymi zębami i żelazną łopatę. Wartość inwentarza martwego, jak i żywego mieli zwrócić w 6 ratach, w okresie 6 lat, począwszy od stycznia 1791 roku. Kontrakt normował kwestie dziedziczenia gospodarstwa, odszkodowań, pozyskiwania drzewa na opał z lasów ordynacji, sądów, czynszów, podatków, rozliczeń, forszpanów. Zastrzegał, że w przypadku zaniedbywania, łajdactwa, złej woli, niszczenia gospodarstwa przez osadnika lub długów czynszowych, ordynat może usunąć kolonistę bez odszkodowania. I tak dalej, i tak dalej.
    - Ten kontrakt można by powielać i rozdawać biznesmenom, aby wiedzieli, jak powinna wyglądać prawdziwa umowa - mówi z przekąsem Ryszard Żukowski.

    ”

    Stanisław Thor

    Osiem rodzin niemieckich przyjął do swego folwarku Horyszów Ruski Piotr Mikawski, sześć - Piotr Lubowski, właściciel Śniatycz, 12 rodzin osiedliło się w Miączynie, który dzierżawił Ludwik Bielski. Właściciele tych trzech majątków zawarli z kolonistami taką samą umowę jak ordynat. Pobudowali im domy mieszkalne i zabudowania gospodarcze. Wyposażyli w to, co potrzebne do gospodarowania.
    - Z Miączynem jest związana dosyć ciekawa historia - zagaduje Ryszard Żukowski zastrzegając, że powołuje się na ustalenia dalekiego krewnego inż. Eugeniusza Tora (wiceprezydent Krakowa w latach 1945-1947; społecznik, uczestnik ukrycia w Zamościu, w czasie okupacji obrazu „Hołd Pruski"). To właśnie on przetłumaczył na język polski kontrakt zamojski.
    Było więc tak, że Ludwik Bielski, właściciel Miączyna, spisał z kolonistami prywatną umowę. Jeden egzemplarz zatrzymał, drugi przekazał Piotrowi Tukendorfowi, wójtowi kolonistów (funkcję tę sprawował przez 32 lata). Po śmierci Bielskiego, w 1818 roku, Miączyn objął były minister skarbu Królestwa Polskiego, Jan Węgliński. Rok później rozpoczął budowę drugiego folwarku i owczarni. Nazwał ją „Ministrówką". Solą w oku był dla niego fakt, że koloniści nie musieli odrabiać pańszczyzny, powołując się na spisaną niegdyś umowę. Węgliński szukał sposobu, jak ich się pozbyć. Zaprosił pewnego razu do siebie Piotra Tukendorfa. Zaproponował mu funkcję rządcy w „Ministrówce". Podczas biesiady upił go, odebrał mu kontrakt, a potem wyrzucił wszystkich z Miączyna. Koloniści poskarżyli się ordynatowi Zamoyskiemu. Ten oddał im kawałek gruntu, między Horyszowem a „Ministrówką", tak zwaną „Białą Górę". Wydzielił im tam 20 numerów po 30 mórg, z łąką i pastwiskami, dał drewno na postawienie zabudowań. W kolonii, którą nazwano Horyszów Polski, osiedlił się syn Georga Thora - Jakub.

    Architekci, inżynierowie, biznesmeni
    Sam nestor rodziny Georg Thor nasiedlony został w Sitańcu. Jak liczna była jego rodzina, w familii Thorów przez dłuższy czas nie było zgody. Padały różne liczby, najczęściej, że miał 12 synów.
    - Z dokumentu znalezionego w archiwach dworu wiedeńskiego wynika, że na punkcie granicznym pod Wiedniem odnotowano, że Georg Thor wyjechał do Galicji z 7-osobową rodziną. Żoną i piątką dzieci. Ponadto jedna córka Maria Magdalena wyszła już za mąż za Sprengera. Z kolei wiemy, że Sprenger punkt graniczny ze swoją żoną przekroczył w trzy osoby, ale nigdzie nie jest odnotowane, aby trzecią osobą było ich dziecko. Mogło być tak, że na tej furze Sprengerów siedziała młodsza siostra Magdaleny lub brat - dzieli się swoimi ustaleniami Ryszard Żukowski.
    W wyniku kilkuletnich poszukiwań dotarł do bazy mormonów. Odszukał w nich akty urodzeń rodziny, która przybyła w 1785 roku do Polski. Byli to: Georg Thor, Catharina Koster jego ostatnia żona, a także pięciu synów - Jakob, Michel, Johan, Jan i Adam, zamężna córka Magdalena Szprenger z domu Thor oraz Marianna Thor, wówczas panna.
    Najstarsza córka Georga, Magdalena Szprenger, osiedliła się w Sitańcu, nieopodal działki ojca.
    - Szprengerowie to zacna rodzina, do dziś zamieszkująca w Sitańcu. Z tej linii wywodzą się pierwsi dyplomowani po studiach wyższych rolnicy, księża, powstańcy, uczestnicy ruchu oporu AK, męczennicy rosyjskich kazamat i hitlerowskich obozów koncentracyjnych, pilot, który zginął w bitwie o Anglię - wylicza Ryszard Żukowski.
    Najmłodsza córka Marianna wyszła za mąż za Jakuba Klaudela, dając początek linii Klaudelów, którą można określić „medyczną" (wielu ich potomków jest lekarzami i farmaceutami).
    - Pięciu synów Georga dało zaś początek pięciu liniom głównym Thorów w Polsce, choć dotychczasowe badania wskazują, że Michel Thor nie posiadał potomków męskich - mówi Ryszard Żukowski.
    Synowie Thora żenili się i osiedlali w kolejnych miejscowościach: Grabowcu, Horyszowie Polskim i Wielączy, a potem w Skierbieszowie, Zamościu, Rogóźnie koło Hrubieszowa oraz na wschodnich rubieżach. A potem jeszcze dalej. Niektórym zmieniono nazwiska na Tor, zwłaszcza w zaborze rosyjskim. Nazwisko pisane przez „h'' nie pasowało do nacjonalistycznej ideologii zaborczej. Część Torów po odzyskaniu przez Polskę niepodległości wróciła do pisowni swego nazwiska przez „h", inni z różnych względów machnęli na to ręką.


    ”

    zdjęcie ślubne Eugeniusza Thora

    Ryszard Żukowski w swoich badaniach zaobserwował pewną prawidłowość. A mianowicie, że potomkowie Jakuba Thora to głównie architekci, potomkowie Jana związali się z górnictwem, pełniąc znaczące funkcje biznesowe. Johan Thor dał początek linii głównej, w której w czwartym pokoleniu urodził się Grzegorz Adam Thor. Synowie Grzegorza Adama to do dziś największa chluba rodu Thorów.
    - O każdym mogłaby powstać osobna monografia. Był wśród nich już wspomniany Eugeniusz Tor. Byli żołnierze walczący z bolszewikami i na frontach II wojny światowej, znani architekci, pisarze, biznesmeni, społecznicy - mówi Ryszard Żukowski, który z rodem Thorów spokrewniony jest po kądzieli, czyli ze strony matki. Szczególnie bliski jest mu najmłodszy syn Georga Thora - Adam. W tej linii urodziła się jego mama Maria Żukowska, z domu Thor.
    - Moi pradziadkowie Grzegorz Adam i jego żona Magdalena, z domu Czarna wraz z innymi kolonistami w 1910 roku kupili ziemię w Kolonii Wiszniów pod Hrubieszowem. Tam urodziła się moja mama. W czasie wojny musieli uciekać przed bandami UPA. Znaleźli się w Horyszowie. Tam w 1943 r. zatrzymał ich patrol żandarmerii niemieckiej. Wujek Godzio nie miał dowodu osobistego. Wszystkich, poza matką i mną, bo byłem w tym czasie z mamą w Zamościu, wywieźli na roboty do Niemiec - opowiada Ryszard Żukowski.


    Pasja inżyniera
    Ryszard Żukowski urodził się w kolonii Wiszniów koło Hrubieszowa. Gdy do rodzinnej miejscowości zbliżały się bandy ukraińskie, jego rodzice uciekli. Najpierw do Zamościa, a następnie do Tyszowiec, skąd pochodził jego ojciec. Tam pan Ryszard skończył szkołę, potem w Radomiu Technikum Mechaniczne i w Warszawie Politechnikę Wydział Mechaniczny Energetyki i Lotnictwa, gdzie studiował na nowatorskim wówczas kierunku „Osprzęt Lotniczy i Automatyka". Po studiach, w Instytucie Automatyki Przemysłowej stworzył zespół naukowo-badawczy, który zbudował nowatorskie laboratorium.
    - Oparte o system hybrydowy, takie połączenie minikomputera z maszynami analogowymi i hybrydowymi do symulacji procesów dynamicznych oraz przetwarzania sygnałów pomiarowych w czasie rzeczywistym - precyzuje.
    W każdym razie był to jedyny tego typu system w Europie Wschodniej. Wizytowali go naukowcy, nawet zza „żelaznej kurtyny" i USA. Razem z 16-osobowym zespołem wykonywał duże projekty dla wojska i przemysłu.
    W maju 1980 roku Żukowski z profesorem z USA uzgodnił prowadzenie wspólnych prac badawczych. Miał wyjechać za ocean. Plan się nie udał. W Polsce ogłoszono stan wojenny.
    - Stan wojenny zastał mnie w Krakowie, gdzie byłem na wycieczce z profesorem Viersmą z Uniwersytetu w Delft w Holandii. Planowaliśmy uruchomić projekt budowy symulatora lotu samolotu treningowego. Symulator nie powstał do dziś, a samoloty spadają na ziemię - mówi z ironią Ryszard Żukowski.
    W połowie lat 80. Żukowski trafił do spółki akcyjnej „Flamal", która zajmowała się wdrażaniem patentów nowatorskich rozwiązań, aż po produkcję, usługi i doradztwo. Otworzył oddział w Białymstoku. W krótkim czasie zarobił pieniądze na zakup licencji od Politechniki Białostockiej na budowę domów jednorodzinnych stawianych metodą szkieletową, uruchomił produkcję świateł ostrzegawczych na drogach, rozpoczął montaż telewizora produkowanego przez Biazet w Białymstoku i szereg innych projektów. Zaproponowano mu stanowisko szefa Centralnego Laboratorium Badawczo-Rozwojowego w Warszawie, które kupowało licencje na wyroby, wdrażało produkt do produkcji, a patenty odsprzedawało kolejnym oddziałom. Z czasów pracy w instytucie miał znajomości w środowisku naukowców rosyjskich, więc zarząd spółki „Flamal" wysłał go do Irkucka, by zbadał możliwość rozpoczęcia wspólnej działalności na Syberii.
    - Dzięki temu kontaktowi utworzyliśmy spółkę polsko-rosyjską - joint venture w Irkucku o wdzięcznej nazwie „IRWAR", od słów Irkuck Warszawa - opowiada Ryszard Żukowski.
    Była to druga spółka joint venture na Syberii (pierwszą otworzyli Japończycy i zajmowała się obróbką drewna). Żukowski kursował więc między Polską, a miastami nad Bajkałem. Poznał wielu specjalistów od remontu turbin, nawiązał kontakty i kiedy przyszły ciężkie czasy dla „Flamalu", zmienił branżę. Wspólnie z naukowcami z Polski i Uniwersytetu w Sankt Petersburgu założył spółkę „Energowir" w Warszawie. Zbudowali zespół ekspertów i przejęli diagnostykę oraz remonty turbin w elektrociepłowniach warszawskich oraz modernizacje kotłów według unikatowego, wymyślonego przez wspólników patentu.
    - Po przejściu na emeryturę czasami angażuję się w projekty dotyczące energii odnawialnej, biogazowni, farm wiatrowych czy fotowoltaniki - mówi Ryszard Żukowski.



    ”


    - Rulon z historią rodu liczy już 15 metrów - mówi inż. Ryszard Żukowski

    Kilka lat temu odkrył nową pasję. Zgłębianie genealogii rodu. Interesuje go, dlaczego niektóre gałęzie rodu rozwinęły się i osiągnęły sukces bardzo wyraźny, a inne nie. I podaje przykład Wiesława Gryna, w którego żyłach płynie też krew Szpringerów i Thorów.
    - Gospodarzy na 500 hektarach, stosując najnowocześniejsze technologie i urządzenia przez siebie projektowane w uprawie roli. Jego gospodarstwo w Rogowie jest znane ośrodkom naukowo-badawczym w Polsce i za granicą oraz firmom produkującym sprzęt dla rolnictwa - mówi Ryszard Żukowski.
    Swoich przodków kompletuje w specjalnym programie komputerowym, który błyskawicznie pozwala skojarzyć poszczególnych członków rodu. Ma też wersję papierową drzewa genealogicznego. Gdyby rozłożyć ten rulon, miałaby długość ok. 15 metrów. Większość obecnie żyjących Thorów zna osobiście. Marzy mu się, aby zorganizować zjazd rodu. Pan Ryszard kończy porządkowanie materiałów do napisania monografii linii Adama Th
    ora.


    © Robert Horbaczewski