-
- Mama śni mi się. Jest podobna do mojej siostry Zosi. Taka blondynka z długimi włosami, dobrze zbudowana, bardzo ładna. Nigdy jej nie widziałam. Nawet na fotografii. Znam ją z opowiadań sióstr, wspomnień ojca. Umarła, kiedy przyszłam na świat. W więzieniu, na lubelskim Zamku - 29 maja 1949 r.
Magdalena Zarzycka przez 40 lat była podejrzliwa. Stworzyła nawet sobie podwójną tożsamość. Mówiła obcym, że była sierotą, że rodzice zginęli w wypadku samochodowym a ona wychowała się w domu dziecka. Tak było wygodniej i bezpieczniej. Nikt wtedy nie szperał w papierach, nie drążył tematu, nie pytał. Pisanie życiorysów było przecież obowiązkiem. Namawiali ją aby wstąpiła do partii. Odmawiała. Po pierwsze, bo miała inne poglądy, po drugie - bała się. W partii też robili weryfikację. Mogli odkryć kim była.
- Przez te 40 lat reżimu musiałam zapomnieć o panieńskim nazwisku. Nikomu nie przyznawałam się, że jestem Zarzycka. Moja siostra Marysia nie mogła skończyć studiów, nie z powodu wyników w nauce, lecz właśnie nazwiska. Dziekan jednego z wydziałów wezwał ją do siebie, kazał zdać indeks i powiedział „W tej Polsce studiować nie będziesz" - opowiada, odpalając kolejnego papierosa.
Na początku lat 90-tych do drzwi jej mieszkania zapukała kobieta. Zadbana, w starszym wieku.
- Dzień dobry. Pani mnie nie pamięta - wyraźnie czekała na odpowiedź.
- Jestem więźniarką zamku lubelskiego. Byłam dla ciebie mamą - powiedziała.
Wpuściła ją do środka. A, ona potem przez kilkadziesiąt minut, bez przerwy opowiadała jak ją karmiła, jak przewijała, jak z nią spała, jak tuliła, dawała prezenty i szyła ubranka.
- Byłam zbulwersowana. Przecież słuchały tego moje córki. Dziś nie wyobrażam sobie, jak można spać w różnych pościelach, przytulać się do różnych kobiet. To dla mnie niewyobrażalne - mówi Magdalena Zarzycka.
Dzień śmierci i urodzin
Władysław Zarzycki był rolnikiem majętnym. Prezesem związku chmielarskiego, członkiem podziemnego zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Kwatermistrzem odpowiedzialnym za aprowizację organizacji. To w jego majątku na odprawach spotykali się dowódcy oddziałów WiN. Warunki do konspiracji były doskonałe. Ogromny, murowany budynek mieszkalny, schowane nieco z tyłu zabudowania gospodarcze i 20 hektarów ziemi otoczonej lasem.
„W nocy 3 kwietnia 1949 roku, funkcjonariusze Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie zatrzymali we wsi Łuszczów, gm. Wólka Władysława Zarzyckiego i jego żonę Stefanię pod zarzutem, że od lata 1946 roku do dnia zatrzymania udzielali powtarzającej się pomocy osobom pozostającym w bandzie pod dowództwem „Zapory", „Uskoka", dając im zakwaterowanie i wyżywienie..." - od tego pożółkłego już raportu, rozpoczynają się akta Wojskowego Sądu Rejonowego w Lublinie.
W momencie aresztowania niespełna 30-letnia Stefania była w zaawansowanej ciąży. Śledczym to nie przeszkadzało. Zabierali ją na wielokrotne przesłuchania, urządzali wielogodzinne stójki, kazali wykonywać „żabki", bili. Władysław słyszał krzyki żony, ona jego. Oczywiście, nie przypadkowo.
- Już dłużej nie wytrzymam - wyszeptała mu kiedyś gdy mijali się na korytarzu.
Rano 28 maja trafiała na oddział szpitalny z powodu bólów porodowych. W południe następnego dnia, drogami i siłami natury urodziła dziecko - dziewczynkę.
„Po urodzeniu dziecka, chora dotychczas spokojna zaczyna wykonywać nieopanowane ruchu rękami... zaczyna rzucać nogami...opowiada o śledztwie...nie poznaje obecnych....ruchy stają się coraz bardziej nieopanowane... drgawki... zapaść. Stefania Zarzycka umiera 29 maja 1949 roku, o godzinie 13.30, około półtora godziny po porodzie, z powodu upływu krwi" - podsumował beznamiętną relacje na karcie szpitalnej medyk o nieczytelnym już podpisie. Dwa dni później, być może ten sam medyk zanotował, że rozpoznanie przyczyn śmierci Stefanii Zarzyckiej na podstawie samej sekcji zwłok jest trudne do ustalenia, zwłaszcza że uległy one już gniciu. Z dokumentacji wynika jednak że była bita po nogach i plecach.
Dla Władysława Zarzyckiego, paradoksalnie śmierć żony oznaczała ocalenie. Mógł iść już w zaparte, do niczego się nie przyznawać, utrzymywać że jest zwykłym rolnikiem. „Wiedziałem, że tylko Stefcia może mnie wydać" - wyjawił dzieciom po latach.
Po półrocznym śledztwie, 25 listopada 1949 r. Wojskowy Sąd Rejonowy w Lublinie uznał Władysława Zarzyckiego winnego systematycznej pomocy „bandom" i skazał go na 15 lat więzienia, pozbawienie praw publicznych i obywatelskich na 5 lat oraz konfiskatę całego mienia - 17 pokojowego domu murownego, zabudowań gospodarczych, sań, młockarni, dwóch wozów, inwentarza żywego: 3 koni, 6 krów, 12 świń, stada 50 kur...
Dla nas była nadzieją
Karolina Krzysztoń z domu Bożyk ps. „Inka". Była łączniczką z oddziału WiN Andrzeja Stachyry ps. „Saturnin" działającego na terenie Radecznicy. UB zatrzymało ją 12 kwietnia 1949 r. Dzień po niedzieli palmowej. Najpierw przesłuchiwano ją w Żółkiewce, potem Krasnymstawie aż w końcu trafiła do Lublina.
- To było w areszcie na Chopina. Pewnego dnia, w jednej z celi słyszę jęki kobiety i głos Flora, tego bandyty i kata nad katami: „Tę kurwę trzeba wykończyć razem z tym bachorem, który ma się urodzić". Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że to Stefania Zarzycka. Zresztą na Chopina siedziała krótko. Wkrótce zabrali ją na zamek - wspomina Krzysztoń.
O tym, że Zarzycka urodziła jednak dziecko dowiedziała się potem, gdy także trafiała „na zamek" do piątego oddziału. O torturach, kaźniach, poniżeniu, wyrwanych paznokciach u placów opowiada już bez emocji. Głos łamie jej się jedynie gdy mówi o „Madzi".
- To dziecko było dla nas nadzieją. Każdy chciał ją choćby dotknąć i pogłaskać. Kradliśmy dla niej nici ze szwalni i szyliśmy jej sukieneczki. Ten lekarz, który odbierał poród, miał chyba jakieś sumienie - zacina się Krzysztoń.
Magdalena Zarzycka losy swojego pobytu na Zamku dopiero odkrywa. Słyszała, że pierwszą jej „mamą" była więźniarka, która poroniła syna. Miała pokarm w piersiach więc ją przygarnęła. Potem miała kolejne „mamy": odsiadujące wyroki za pędzenie bimbru, pospolite złodziejki, recydywistki. Przechodziła z rąk do rąk. Ona wciąż siedziała, one wychodziły.
- Czasami słyszę, że Madzia na zamku miała opiekę. Nie miała żadnej. Pan Zarzycki nie zgodził się oddać jej do adopcji, więc tak to dziecko pałętało się po tym zamku. Jak jej ktoś nie obtarł noska, to cały dzień chodziła zasmarkana - zaperza się Krzysztoń.
Malutka Zarzycka na zamku siedziała dwa lata i dwa miesiące. W lipcu 1951 r. trafiła do sierocińca w Łabuniach pod Zamościem, kilka miesięcy później do sierocińca w Klemensowie.
- Pamiętam te malutkie kibelki, te długie kolejki do których stało się gęsiego zawsze o tej samej porze. Pamiętam jak zakonnica pobiła mnie za to, że nie wytrzymałam i zsikałam się w tej kolejce. Wie pan że, nawet dziś mogłabym wskazać pokój w którym dostałam lanie. Może, to dziwne ale właśnie te sceny pamiętam - odtwarza obrazy z Klemensowa Magdalena Zarzycka.
Pamięta też jasełka. Miała zagrać Pana Jezuska - leżeć w żłobku wypełnionym słomą i w odpowiednim momencie podnieść do góry rączki. Rolę znała doskonale. Prób było kilka. Przed najważniejszym występem, siostry zakręciły jej ślicznie loki i zaniosły do żłóbka. Kazały czekać. Nie doczekała. Zasnęła. Nie podniosła rączek. Dostała lanie.
- Nie jest pan zbulwersowany tym, że tak opowiadam o tym biciu? Dziś, wydaje mi się, że byliśmy traktowani tam jak stado niepotrzebnych rzeczy - mówi Zarzycka.
Prezydencka łaska
„Bolesław Bierut. Pan Prezydent
My nieszczęśliwe dzieci skazanego na 15 lat więzienie Zarzyckiego Władysława, gdzie mamy szukać pomocy, do kogo się udać na ratunek dla naszego biednego ojca i dla nas? Tylko do Ciebie dobry Panie, jako do pierwszego obywatela Naszej Ojczyzny, który wszystko może. Proszę nie gniewaj się, że ośmielamy się pisać i że może nie umiejętnie to piszemy bez żadnej pomocy. Słyszeliśmy, że niejednemu nieszczęśliwemu pomogłeś o Panie, darując wolność.
Kiedyś w „Płomyczku" widziałam Ciebie Panie z córeczką ....
Marysia, Henio i Zosia
Lublin 1950"
Marysia miała 13 lat, Henio - 11, Zosia - 9. Wtedy, w kwietniu 1949 r. po aresztowaniu rodziców, przez ponad pół roku, nikt nie przejmował się dziećmi „bandytów". Nocowali w skrytce na strychu. W dzień widzieli jak rozkradano ich dom. Głodowali. Chociaż Marysia znalazła dolary za które ojciec kupował broń partyzantom, nikt nie chciał wymienić ich za żywność. Przeżyli dzięki rodzinie Latałów, którzy donosili im jedzenie do bunkra w lesie. Ubowcy zapowiedzieli bowiem miejscowym: „Kto się zbliży do zabudowań lub pomoże bachorom pójdzie siedzieć" I choć miejscowy ksiądz powtarzał z ambony, że: „Pomóc trzeba sierotom, że Pan Bóg, tam na górze wynagrodzi tym którzy pomagają bliźnim" - ludzie bali się. Proboszcz, w końcu narobił rabanu u władz. Późną jesienią Zosię i Henia zabrano do domu dziecka. Najstarsza Marysia zdołała uciec. Zapisała się do szkoły ogrodniczej w Kijanach. Dyrektor placówki pozwolił jej mieszkać za darmo w internacie.
Dziecko tych bandytów
Władysław Zarzycki wyszedł na wolność 11 października 1954 r. w wyniku amnestii, po 5 latach, 6 miesiącach i 13 dniach. Nakazano mu wrócić do Łuszczowa. Tak naprawdę nie miał gdzie wracać. Dom był zniszczony i ograbiony. Ziemia rozparcelowana. W oficynie gnieździły się cztery rodziny nasiedlone przez gminę. Postanowił jednak zebrać rozrzuconą rodzinę do kupy. Odnaleźć też córkę, której nigdy nie widział.
- Zgromadzono wszystkie dzieci na korytarzu, bo ojciec zażyczył sobie, że chce córkę rozpoznać. Zapamiętałam go, jako wielkiego mężczyznę, obok którego stała dziewczyna. To była Zosia. Moja siostra - wspomina Magdalena Zarzycka.
Był rok 1957 r. Miała 8 lat.
- Wiedziałam, że będą wybierać dzieci do adopcji. Nie chciałam zostać wybrana. Za rodziców uważałam wtedy państwa Jabłońskich z Klemensowa, którzy dawali mi słodycze, zabierali do domu na obiad. Zaczęłam się więc powoli wycofywać do drzwi jednej z sal, wówczas ten wysoki pan wskazał na mnie: „To jest moja córka". Siostry otoczyły mnie i mówiły: "To twój tato, podejdź, przytul go". Nie chciałam ich słuchać. Mówiłem, że to jest jakiś pan, bo ja mam już tata - odtwarza tamte zdarzenia Zarzycka.
Wspomina, że potem wszystko wokół zaczęło się dziać bardzo szybko. Ojciec poprosił miejscowe siostry aby ją ochrzciły i dały pierwszą komunię świętą. Pamięta, że dom do którego przyjechała wyglądał fatalnie. Był częściowo bez dachu, okien, drzwi. Brakowało nawet cegieł w murze. W kuchni niemal każdy mały kafelek podziurawiony były kulami karabinowymi. Zamieszkali w oficynie.
- Ojciec opowiadał mi o mamie, o więzieniu, o organizacji WIN, o „Zaporze", „Uskoku", „Strzale" , „Żelaznym". Nie bał się. Opowiadał z detalami bo naprawdę wierzył, że będzie przewrót. Robiłam mu wyrzuty, że opowiada mi takie rzeczy. Nie interesowały mnie i nie chciałam tego słuchać. Wówczas powtarzał: „Ten ustrój musi upaść. Jesteś najmłodsza. Masz szansę przeżyć najdłużej i przekazać co robił Polak Polakowi"- mówi Zarzycka, zapalając kolejnego papierosa. Pali dużo.
- Wie pan, że ja go nigdy tak naprawdę nie zaakceptowałam jako ojca. Strasznie wstydziłam się, gdy zaraz po przyjeździe z Klemensowa nagrzał wody, wlał do dużej miednicy, rozebrał mnie do naga i zaczął mnie myć. Odpychałam go, gdy byłam starsza a on chciał mnie po ojcowsku pocałować. Jako 9 i 10 latka uciekałam do Lublina. Milicja łapała mnie a ja mówiłam, że jestem sierotą i uciekłam z sierocińca z Klemensowa. To straszne co teraz powiem, ale wtedy zgon ojca chyba mnie ucieszył. Miałam świadomość, że wrócę do domu dziecka - konstatuje.
Władysław Zarzycki umarł w 1963 r. na atak serca. Magdalena ma 14 lat. Tak jak chciała - trafia do domu dziecka w Lublinie. Rzeczywistość była inna. Od razu przyklejono jej łatkę „córki bandyty".
- Co roku wychowankom domu dziecka przysługiwał fundusz socjalny na zakup ubrania, butów, palta. Ja tych pieniędzy nie otrzymywałem. Dzieci dostają książeczki mieszkaniowe, tzw. mieszkania dla sierot, ja nie. Na apelach dyrektor Zofia Pałajdowicz nie ukrywała dlaczego tak się dzieje. Mówiła wprost : bo jej rodzice walczyli przeciwko opiekuńczemu Państwu - Zarzycka irytuje się coraz bardziej.
- Byłam trzykrotnie zamężna. Pierwszym razem wyszłam za mąż gdy miałam 21 lat z wyrachowania, aby zmienić nazwisko. Nie potrafiłam jednak żyć w związku. Rozwiodłam się raz, potem drugi. Nie umiałam zbudować atmosfery rodzinnej. Zresztą kto chciał żyć z zakłamaną dziewczyną. Pod koniec lat 80. wyjechałam do Warszawy. Spotkałam właściwego człowieka - Mariana. Przy nim odzyskałam własną tożsamość. Od dwóch lat jestem wdową.
Maria nie żyje od 13 lat. Zosia zmarła w 2001 roku. Henryk mieszka na Śląsku. Z
Choruje. Magdalena doprowadziła do rehabilitacji sądowej swojego ojca. Działa w nowo powstałym Stowarzyszeniu Żołnierzy Oddziałów Partyzanckich Okręgu Lubelskiego "Wolność i Niezawisłość". Po majątku Zarzyckich w kolonii Łuszczów nie ma już śladu. Tam gdzie stał dom jest łąka porośnięta z rzadka drzewami. Magdalena Zarzycka przyjeżdża tam zawsze, raz do roku z córkami. Na ognisko.
Robert Horbaczewski
Praca wyróżniona w III Edycji Konkursu im. Mirosława Dereckiego w 2004 roku, którego organizatorem było Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich oddział w Lublinie.