2022-04-15
  Zagłada tyszowieckich Żydów

  • Nocą 16 kwietnia 1942 roku SS z Rachań i żandarmeria rozpoczęły w Tyszowcach Akcję „Reinhardt". Kobiety i mężczyzn, dzieci i starców wyprowadzili na plac przed dawną łaźnią. Niektórym kazali rozbierać się do naga i kłaść na ziemi. Zginęło wówczas kilkuset Żydów.


    Czesława Lesiuk, która wówczas mieszkała na Kątku, zapamiętała kanonadę: - U nas w oknie widać było błyski. Dwóch braci Karczewskich i moi bracia schowali się do schronu w stodole. Poszłam do sąsiadki, Paraskiewy Tybulczukowej. Weszliśmy na strych. Był tam zrobiony otwór w dachu. Jak zrobiło się jaśniej, Tybulczukowa mówi, że tam jest pełno Żydów, a niedaleko naszego domu stoi karabin maszynowy.
    Marianna Jurkiewicz wspomina, że przez wiele godzin z getta, obok którego mieszkała w czasie okupacji, dało się słyszeć krzyki i jęki ludzi: - Stawiali ich nad wykopem i strzelali do nich. Boże, co tam się działo. Patrzymy, z getta ucieka malutki Żydek. Wbiegał już na kładkę. Zabił go Niemiec, który siedział koło naszego domu w krzakach. Wtedy zabili też moją koleżankę z klasy. Miała piękne, długie warkocze.
    -Ten wielki ruch i krzyk było słychać aż na Zamłyniu i Podborze. Przyszła do mojej teściowej Żydówka, u której kupowaliśmy mąkę i krupy. Mówi: „Dziś przyszedł czas na nas, a potem przyjdzie na was" - wspomina Stefania Florek.

    ”

    Żydowscy chłopcy na rynku w Tyszowcach

    Ziemia falowała od rozkładających się ciał
    Zwłoki pomordowanych zakopano w wielkim jak chałupa dole (niektórzy twierdzą, że były dwa doły). Do zasypywania miejsca kaźni żandarmi zapędzili chłopów z Zamłynia i Podboru. Z zabitych kazali ściągać łachy. Uczestnicy tamtych wydarzeń opowiadali domownikom, że niektórzy w dołach jeszcze żyli. Esesmanom nie chciało się ich dobijać. Kazali zasypywać ziemią półżywych.
    Maria Jakubiak kilka dni po pogromie przechodziła obok tego miejsca: - Ziemia aż falowała od gazów rozkładających się ciał. To był potworny widok.
    - To było nieludzkie, przerażające, wprost niewyobrażalne dzisiaj. Mój Boże! Jak te psy potem nogi trupów rozciągały po łąkach. Bezpańskich, wygłodniałych psów było przecież pełno. Oni tych grobów nie zasypali głęboko - uzupełnia obraz Jadwiga Komarzec, która w dzieciństwie mieszkała obok getta.
    W święto Szawuot (Zielone Świątki), 25 maja 1942 roku, nastąpił ciąg dalszy horroru w ramach akcji Reinhardt. Esesmani spędzili Żydów na rynek. Kilkaset osób (źródła różnie podają: 300 lub 800) - kobiet, starców i dzieci - załadowali na furmankii wywieźli do obozu niemieckiego nazistowskiego zagłady w Bełżcu.
    Opornych zabijali na miejscu. Śmierć, według źródeł żydowskich, miało ponieść 96 osób. Rozstrzelano także Zelinga Cukierta i innych członków Judenradu, za to, „że nie przygotowali dostatecznie mocnych alkoholi do świętowania początku wywózki".

    Więcej o Tyszowcach w książce: "W cieniu kopuł"

    Getto w Tyszowcach
    Wczasie tej akcji kilkuset Żydów uciekło do lasu. Tych, którzy pozostaliw miasteczku, a także tych, którzy jakiś czas później powrócili, okupanci zgromadzili na niewielkim obszarze między starym ramieniem Huczwy a Zamłyniem, gdzie przed wojną zamieszkiwała żydowska biedota. W ocalałych od pożaru kilku drewnianych domach stworzyli getto (według różnych źródeł stłoczono tam od 600 do 1000 osób, w tym kilkanaście żydowskich rodzin z Czech). Żydom zabroniono opuszczać teren. Nowym szefem Judenradu został niemiecki Żyd, niejaki Fiszleber, który zasłynąłz okrucieństwa wobec pobratymców. Bieda i przeludnienie doprowadziły doepidemii.
    Adam Piliszczuk w getcie był tylko raz, w związku z poszukiwaniem złodzieja:
    - Po zabraniu państwa Sztudenów do getta ich mieszkanie zajął policjant Dygoda. Pewnego dnia jednej z jego dwóch córek zginął zegarek. Ktoś ponoć widział, że ukradł go młody Żyd. Dygodaz córką poszli do getta, na moją prośbę zabrali również mnie. Wrażenie, jakie odniosłem podczas tych trzech kwadransów, było straszne. Ludzie koczowali w okropnej ciasnocie, w lichych barakach. Widziałem już wtedy biedę, ale to, co było za tym ogrodzeniem, przechodziło wszelkie wyobrażenia. Zegarka oczywiście nikt nie znalazł.
    - Żyli w strasznych warunkach. Poszłam tam raz, już nie pamiętam z kim. Było tam tłoczono i panował niesamowity smród, nie można było wytrzymać. Któregoś razu z getta uciekła Żydówka i schowała się w stodole w sianie. Chwilę później wpadli Niemcy. Choć nakłuwali szpikulcami siano, nie znaleźli jej. Śmierć groziła jej i nam. Rodzice powiedzieli jej, żeby poszła gdzieś dalej i nie ukrywała się pod okiem Niemców. Poszła na Wojciechówkę. Nazywała się chyba Darla, przed wojną miała sklep - wspomina Jadwiga Komarzec.
    - Na ulicy Wielkiej w komornym mieszkała Żydówka. Kiedy dowiedziała się, że mają iść do getta, ugotowała zupę z muchomorów. Otruła dwójkę swoich dzieci. Sama też zjadła zupę, ale chyba przestraszyła się śmierci. Wyszła na dwór. Na rozdrożu, gdzie mieszka dziś Edzio Żukowski, stała studnia z żurawiem. Dopadła wiadra z wodą, piła łapczywie i przewróciła się - opowiada Marianna Gąsior.
    Zygmunt Drewnik pamięta, że podobny los wybrał miejscowy dentysta. Otruł siebie, żonę i dzieci.


    ”

    Śmierć ostatniego rabina
    Późną jesienią 1942 roku Niemcy przystąpili do ostatecznej likwidacji getta. Tych, którzy przeżyli głód i epidemię, furmankami wywożono do Bełżca. Na miejscu hitlerowcy rozstrzelali 22 mężczyzn. Fiszleber, jego matka i siostra popełnili samobójstwo. Ostatniego rabina Tyszowiec, Ariela Glanca, zamordowano.
    - Pierzyny po tych Żydach Niemcy kazali zwozić do Pańskiego Sadu. Nam kazali zostać w getcie i kopać dół. Pokazali, jakma być duży. Było nas sześciu chłopaków. Jan Michałkiewicz, który kopał obok mnie, na głębokości pół metra wykopał kwadratową żelazną skrzynię. W środku była kapa, którą nakrywa się łóżko. Pod nią białe prześcieradło i majątek. Złote kieliszki, widelce, szklanki, pierścionki. Zobaczył to żandarm Golke, zrzucił z siebie płaszcz i to zabrał. Potem do tego dołu zapędzili chyba 11 Żydów i ich rozstrzelali. Musieliśmy ten grób zakopać - relacjonuje Edward Piliszczuk.
    - Któregoś razu zaczęła wyć ręczna syrena strażacka. Lecę za strażakami zobaczyć, gdzie się pali. A tu w getcie Niemcy strzelają do Żydów. Napatrzyliśmy się na to, ale tak po prawdzie nie robiło to już na nas większego wrażenia. Jedna Żydówka uciekła z getta z dzieckiem na rękach.Podbiegła do pani W. mieszkającej na mieście obok getta i jej to dziecko zostawiła. Sama uciekła. Pani W. wzięła je i zaniosła Niemcowi, mówiąc: „Jude!, Jude!". Sama wróciła do domu. Niemiec prowadził dziewczynkę przez chwilę, potem popchnął, aż upadła na brzuch, i strzelił do niej. Dziewczynka podniosła się na rękach tak wysoko, że prawie miała je wyprostowane. Niemcowi chyba coś się zrobiło. Może dostał wymiotów. Wziął go drugi z żandarmów pod ramię i gdzieś poprowadził. Obserwowaliśmy to, stojąc na szosie - opowiada Bolesław Dudziński.


    Poniższy fragment pochodzi z książki W Cieniu kopuł"

     

    Przeczytaj także:

    Rok 1939. 1 września był w piątek 

    Ślady wojny. Karabin wykopany w polu